Ja tym razem nie mam za dużo do opowiadania
Termin miałam na 18 czerwca 2012 roku, ale oczywiście nic się nie działo18 czerwca zaczęłam też chorować, lekarz rodzinny przepisał mi antybiotyk (amokcilaf)...na szczęście zadzwoniłam do gina zanim udałam się do apteki...gin kazał go zamienić na inny - Amotaks twierdząc,że w okresie okołoporodowym wolą nie stosować amokcilafudopiero w aptece się dowiedziałam,że zawarty w tym antybiotyku kwas jest niebezpieczny dla dziecka pod koniec ciąży i może powodować głuchotęjweź tu zaufaj lekarzom
19 czerwca kontrolne ktg w szpitalu i nadal nic...nawet jeden skurcz się nie zapisałchoć gin stwierdził,że może to i lepiej, skoro jestem przeziębionanastępne ktg wyznaczył na czwartek, znowu na czczo,ale z perspektywą pozostania już w szpitalu;-);-)
no i tak nadszedł 21 czerwca (czwartek)...na ktg znowu nic...na wszelki wypadek usg...lekarz je wykonujący oświadczył,że ciąża jest już na tyle terminowa,że trzeba się zastanowić,co dalej (później się dowiedziałam od swojej gin,że wyszło mało wód płodowych - identycznie jak z Natalką)....zapadła decyzja,że zostaję i będą zakładać cewnik Foleya (znowu powtórka z rozrywki jak przy poprzednim porodzie). Zaczęła sie papierologia i w międzyczasie badanie (1 cm rozwarcia-tego akurat się nie spodziewałam)...jak przyjechałam o 7 rano (na czczo) to po 12 dostałam swoją kozetkę (bo łóżka oczywiście brak) na sali porodoweji tak sobie czekałam...w międzyczasie dowiedziałam się,że szykują mnie na poród na piątek (22 czerwca)...do 13 nic się nie działo, więc się zaczęłam dopytywać co z tym cewnikiem....przyszła moja gin i około 13.30 założyła aż dwa cewniki,by jak powiedziała mieć pewność,że coś się ruszy do jutrapotem pozwolili już coś zjeść - obiad i kolację...odwiedziny mężai nawet w międzyczasie znalazło się łózko na porodówce...śmiałam się, że już mam łózko,mogę rodzić spokojnie, bo nie będę musiała się przenosić
Przy poprzednim porodzie cewnik nie wypadł,wyjmowali go następnego dnia...tymczasem teraz o 21.30 usiadłam na łóżku, bo chciałam pójść do wc i nagle te cewniki zaczęły mi bardzo przeszkadzaćno ale toaletę zaliczyłam..dopiero zakładając bieliznę zauważyłam gumowy balonikudałam się do dyżurki położnych i powiedziałam, że chyba wypadł mi cewnikpołożna - bardzo miła - na szczęście niedawno była zmiana - kazała położyć się na łózko i niebawem przyszła sprawdzić...okazało się, że wypadły oba:-)badanie zaś wykazało 3 cm rozwarciaależ byłam zadowolona, bo wyglądało,że tym razem wszystko potoczy się szybciejpotoczyło się jednak dużo szybciej niż bym chciała:-(
Po badaniu na wszelki wypadek podłączyli ktg...telefon oczywiście kazali wyłączyć....no to leżę...kazali raz zmienić bok,drugi raz, bo coś im tam nie grało (poprzednio też był z tym problem, mały się wiercił niemiłosiernie, więc się póki co nie martwiłam)....dopiero zaczęłam się martwić jak po mojej prośbie przyszła położna by zmienić mi bok (nogi mi już zdrętwiały) i powiedziała bym jeszcze troszkę wytrzymała, bo zapis im się nie podoba a lekarz dyżurny jest na obchodzie na patologii a oni czekają na jego decyzję
Niebawem pojawił się lekarz...nie owijając w bawełnę oświadczył,ze zapis ktg jest fatalny i proponuje zakończyć ciążębyłam w szoku....on mówi o cesarce?ja nie po to przyszłam...miałam rodzić naturalnie...ale odpowiedziałam,że skoro jest to konieczne to się zgadzam...dopytałam się kiedy to ma być i byłam w jeszcze większym szoku,gdy dowiedziałam się, że w ciągu pół godzinybyła mniej więcej godzina 23.20zapytałam czy mogę włączyć komórkę i zadzwonić do męża...położna mówiła,żeby męża nie denerwować, bo przy porodzie i tak nie będzie (a mieliśmy rodzić razem),ale zapytałam czy pokażą mu dziecko...powiedzieli,że oczywiście...no to dzwonięw trakcie rozmowy z mężem przygotowywali mnie do operacji...wbijali wenfolny, salowa pakowała moją torbę...a ja mówiłam mężowi (też nie bardzo wiedział co się dzieje i był w szoku,bo się dopytywał,że jak cesarka?),że jeśli chce zobaczyć synka zaraz po porodzie to ma 30 minut by dojechać do szpitala....podobno miałam spokojny i opanowany głos.....to musiał być jakiś szok, bo cała się trzęsłam i nie do końca do mnie docierało,że tak się zakończy ciąża
Niebawem wieźli mnie na łóżku na górę na salę operacyjną....położna mi wyjaśniła,że może gdyby poród był bardziej zaawansowany to by się udało naturalnie...a tak nie chcą ryzykować życia dziecka
Wjechaliśmy na salę....dzień dobry- dzień dobry....przenieśli mnie na łóżko do operacji...pojawił się anestezjolog i zaczął wypytywać...po tym zaproponował znieczulenie podpajęczynówkowe ( jak to mówili pająka...brrrrr....nie lubię pająków)...znieczulił i cały czas zagadywał...a to o starszą córkę a to o pracę itd....pytał czy czuję ciepło...a potem pryskał na brzuch i pytał czy czuję zimne (nie czułam) a ja cały czas się trzęsłam (chyba z przejęcia i strachu)....to zaczęlimi w międzyczasie sufit zaczął się przesuwać, ale jakoś to opanowałam;-)
Cięcia nie czułam i specjalnie w lampy nade mną nie patrzyłam...ale uprzedzili mnie że zaraz poczuję szarpanie i rzeczywiście...poczułam kilka mało przyjemnych szarpnięć....usłyszałam...jest już główka...a za chwilę...są i ramionka...za moment wielki wrzask i pokazali mi synka(ten krzyk to i mąż na korytarzu usłyszał)...ustaliliśmy godzinę narodzin na 0.03 - czyli juz 22 czerwca - i za chwilę pokazali mi małego już owiniętego w kocyk i przytulili na chwilke do piersi....potem zabrali poza salę (pokazali mężowi)...a mnie zaczęli szyćgdzieś koło 0.30 wyjechałam w końcu z sali...na korytarzu zamieniłam parę słów z mężem...pogadać nie dali, bo już wieźli na oddział położniczy...tam dali dwa kubki z wodą i rurkę do picia (bo przez 10 godzin nie można głowy podnosić)....nie wiem, o której, bo komórka leżała w torbie, ale niebawem położna przyniosła Stasia do karmieniai tak się cysiowaliśmy długoco jakiś czas przychodziła położna i albo go zabierała do łóżeczka albo podawała do karmienia...tej pierwszej nocy jeszcze zabrała go do siebie na 2 godzinki, by się można było zdrzemnąć, ale i tak nie mogłam spać z nadmiaru wrażeń i tego okropnego uczucia braku czucia w nogach
Pionizowania następnego dnia i pierwszych paru dni bolącego brzucha, trudności z chodzeniem nie będę tu wspominaćnajważniejsze,że Staś jest z nami
Leżąc już na położnictwie spotkałam swoją gin i ona się pyta,co ja wymyśliłamona szykowała się na piątek rano na poród i przebicie wód...a tu już po wszystkim
W ten sposób mam dwójkę wspaniałych dzieci - każde urodzone w piątek
PS.Powtórzę po raz kolejny....porównując doświadczenia obecne i sprzed dwóch lat - wolę rodzić naturalnie!!!!
Termin miałam na 18 czerwca 2012 roku, ale oczywiście nic się nie działo18 czerwca zaczęłam też chorować, lekarz rodzinny przepisał mi antybiotyk (amokcilaf)...na szczęście zadzwoniłam do gina zanim udałam się do apteki...gin kazał go zamienić na inny - Amotaks twierdząc,że w okresie okołoporodowym wolą nie stosować amokcilafudopiero w aptece się dowiedziałam,że zawarty w tym antybiotyku kwas jest niebezpieczny dla dziecka pod koniec ciąży i może powodować głuchotęjweź tu zaufaj lekarzom
19 czerwca kontrolne ktg w szpitalu i nadal nic...nawet jeden skurcz się nie zapisałchoć gin stwierdził,że może to i lepiej, skoro jestem przeziębionanastępne ktg wyznaczył na czwartek, znowu na czczo,ale z perspektywą pozostania już w szpitalu;-);-)
no i tak nadszedł 21 czerwca (czwartek)...na ktg znowu nic...na wszelki wypadek usg...lekarz je wykonujący oświadczył,że ciąża jest już na tyle terminowa,że trzeba się zastanowić,co dalej (później się dowiedziałam od swojej gin,że wyszło mało wód płodowych - identycznie jak z Natalką)....zapadła decyzja,że zostaję i będą zakładać cewnik Foleya (znowu powtórka z rozrywki jak przy poprzednim porodzie). Zaczęła sie papierologia i w międzyczasie badanie (1 cm rozwarcia-tego akurat się nie spodziewałam)...jak przyjechałam o 7 rano (na czczo) to po 12 dostałam swoją kozetkę (bo łóżka oczywiście brak) na sali porodoweji tak sobie czekałam...w międzyczasie dowiedziałam się,że szykują mnie na poród na piątek (22 czerwca)...do 13 nic się nie działo, więc się zaczęłam dopytywać co z tym cewnikiem....przyszła moja gin i około 13.30 założyła aż dwa cewniki,by jak powiedziała mieć pewność,że coś się ruszy do jutrapotem pozwolili już coś zjeść - obiad i kolację...odwiedziny mężai nawet w międzyczasie znalazło się łózko na porodówce...śmiałam się, że już mam łózko,mogę rodzić spokojnie, bo nie będę musiała się przenosić
Przy poprzednim porodzie cewnik nie wypadł,wyjmowali go następnego dnia...tymczasem teraz o 21.30 usiadłam na łóżku, bo chciałam pójść do wc i nagle te cewniki zaczęły mi bardzo przeszkadzaćno ale toaletę zaliczyłam..dopiero zakładając bieliznę zauważyłam gumowy balonikudałam się do dyżurki położnych i powiedziałam, że chyba wypadł mi cewnikpołożna - bardzo miła - na szczęście niedawno była zmiana - kazała położyć się na łózko i niebawem przyszła sprawdzić...okazało się, że wypadły oba:-)badanie zaś wykazało 3 cm rozwarciaależ byłam zadowolona, bo wyglądało,że tym razem wszystko potoczy się szybciejpotoczyło się jednak dużo szybciej niż bym chciała:-(
Po badaniu na wszelki wypadek podłączyli ktg...telefon oczywiście kazali wyłączyć....no to leżę...kazali raz zmienić bok,drugi raz, bo coś im tam nie grało (poprzednio też był z tym problem, mały się wiercił niemiłosiernie, więc się póki co nie martwiłam)....dopiero zaczęłam się martwić jak po mojej prośbie przyszła położna by zmienić mi bok (nogi mi już zdrętwiały) i powiedziała bym jeszcze troszkę wytrzymała, bo zapis im się nie podoba a lekarz dyżurny jest na obchodzie na patologii a oni czekają na jego decyzję
Niebawem pojawił się lekarz...nie owijając w bawełnę oświadczył,ze zapis ktg jest fatalny i proponuje zakończyć ciążębyłam w szoku....on mówi o cesarce?ja nie po to przyszłam...miałam rodzić naturalnie...ale odpowiedziałam,że skoro jest to konieczne to się zgadzam...dopytałam się kiedy to ma być i byłam w jeszcze większym szoku,gdy dowiedziałam się, że w ciągu pół godzinybyła mniej więcej godzina 23.20zapytałam czy mogę włączyć komórkę i zadzwonić do męża...położna mówiła,żeby męża nie denerwować, bo przy porodzie i tak nie będzie (a mieliśmy rodzić razem),ale zapytałam czy pokażą mu dziecko...powiedzieli,że oczywiście...no to dzwonięw trakcie rozmowy z mężem przygotowywali mnie do operacji...wbijali wenfolny, salowa pakowała moją torbę...a ja mówiłam mężowi (też nie bardzo wiedział co się dzieje i był w szoku,bo się dopytywał,że jak cesarka?),że jeśli chce zobaczyć synka zaraz po porodzie to ma 30 minut by dojechać do szpitala....podobno miałam spokojny i opanowany głos.....to musiał być jakiś szok, bo cała się trzęsłam i nie do końca do mnie docierało,że tak się zakończy ciąża
Niebawem wieźli mnie na łóżku na górę na salę operacyjną....położna mi wyjaśniła,że może gdyby poród był bardziej zaawansowany to by się udało naturalnie...a tak nie chcą ryzykować życia dziecka
Wjechaliśmy na salę....dzień dobry- dzień dobry....przenieśli mnie na łóżko do operacji...pojawił się anestezjolog i zaczął wypytywać...po tym zaproponował znieczulenie podpajęczynówkowe ( jak to mówili pająka...brrrrr....nie lubię pająków)...znieczulił i cały czas zagadywał...a to o starszą córkę a to o pracę itd....pytał czy czuję ciepło...a potem pryskał na brzuch i pytał czy czuję zimne (nie czułam) a ja cały czas się trzęsłam (chyba z przejęcia i strachu)....to zaczęlimi w międzyczasie sufit zaczął się przesuwać, ale jakoś to opanowałam;-)
Cięcia nie czułam i specjalnie w lampy nade mną nie patrzyłam...ale uprzedzili mnie że zaraz poczuję szarpanie i rzeczywiście...poczułam kilka mało przyjemnych szarpnięć....usłyszałam...jest już główka...a za chwilę...są i ramionka...za moment wielki wrzask i pokazali mi synka(ten krzyk to i mąż na korytarzu usłyszał)...ustaliliśmy godzinę narodzin na 0.03 - czyli juz 22 czerwca - i za chwilę pokazali mi małego już owiniętego w kocyk i przytulili na chwilke do piersi....potem zabrali poza salę (pokazali mężowi)...a mnie zaczęli szyćgdzieś koło 0.30 wyjechałam w końcu z sali...na korytarzu zamieniłam parę słów z mężem...pogadać nie dali, bo już wieźli na oddział położniczy...tam dali dwa kubki z wodą i rurkę do picia (bo przez 10 godzin nie można głowy podnosić)....nie wiem, o której, bo komórka leżała w torbie, ale niebawem położna przyniosła Stasia do karmieniai tak się cysiowaliśmy długoco jakiś czas przychodziła położna i albo go zabierała do łóżeczka albo podawała do karmienia...tej pierwszej nocy jeszcze zabrała go do siebie na 2 godzinki, by się można było zdrzemnąć, ale i tak nie mogłam spać z nadmiaru wrażeń i tego okropnego uczucia braku czucia w nogach
Pionizowania następnego dnia i pierwszych paru dni bolącego brzucha, trudności z chodzeniem nie będę tu wspominaćnajważniejsze,że Staś jest z nami
Leżąc już na położnictwie spotkałam swoją gin i ona się pyta,co ja wymyśliłamona szykowała się na piątek rano na poród i przebicie wód...a tu już po wszystkim
W ten sposób mam dwójkę wspaniałych dzieci - każde urodzone w piątek
PS.Powtórzę po raz kolejny....porównując doświadczenia obecne i sprzed dwóch lat - wolę rodzić naturalnie!!!!