Hej kobitki.
Byłam na IP w miejskim. Niby coś tam krwawiłam w nocy, wszyscy mówią żeby tego nie bagatelizować, więc wsiadamy w autko i 30km jedziemy do szpitala. To co tam zastałam, jedna wielka porażka. Nie wiem, czy ta pielęgniarka miała jakiś gorszy dzień, czy jest taka wredna sama z siebie, ale nie było miło. Najpierw poczekalnia, a że nigdy nie byłam na IP to nie wiem co i jak. Grzecznie sobie siedzę i czekam na swoją kolej do przyjęcia, aż tu nagle wychodzi ta babka i niemal z krzykiem do mnie "co ja tutaj robię?", "czy jestem umówiona?", no tak sobie myślę w niedzielę rano miałam ochotę sobie pomarnować czas i z nudów przyjechać na IP, wyjaśniam o co chodzi i mówi żeby czekać aż wezwie. Wezwała w końcu, powiedziała żebym dała dowód tożsamości. Dałam. A ta krzyczy "pesel, pesel, PESEL". W nerwach wolno myślę, ale za trzecim razem skapowałam się, że chce ode mnie pesel. Nic to, że wzięła dowód gdzie jak byk jest napisany, ale grzecznie podałam z pamięci. Pyta "gdzie rodziła", odpowiadam że w Malarkiewiczu, a ona jak nie walnie tekstem "no tak, w prywatnym to chodzą rodzić, ale jak już się coś dzieje to do nas". No żesz gdybym była wygadana, to bym jej wygarnęła trochę.
Lekarz chyba próbował sobie żartować, ale kiepsko mu to wychodziło, a że "pewnie symuluje", "że seksik pewnie był", "moje usługi kosztują 1600 zł, więc muszę donieść ubezpieczenie", "pewnie wiedziała że dzisiaj ja przyjmuję to przyjechała", "że to IP i jak sama nazwa wskazuje oni tylko przyjmują na szpital a do takiego czegoś jak ja to poradnie się zajmują" i coś w ten deseń. Już po badaniu i czekaniu na receptę poryczałam się przy nim. Wyszłam zaryczana i pewnie nieźle męża przestraszyłam, bo z dzieckiem go ta kobieta wygoniła z poczekalni mówiąc że tu nie plac zabaw i żeby zająć się dzieckiem (dziecko jak to dziecko jest głośne nawet jeśli się nim zajmują, a nasz uwielbia widownię).
Nigdy więcej z własnej woli noga moja tam nie postanie. Już na pewno w państwowym rodzić nie będę.