Mam nadzieję, że zdążę przed kolejnym karmieniem opisać to co przezyłam...
Pamiętacie, jak pytałam się 25.10 jak wygląda czop śluzowy, cały dzień się sączył aż do nocy kiedy to o godzinie 2.30 poszły wody. Obudziłam męża i w ciągu godzinki byliśmy w szpitalu. Położna mnie zbadała 2 cm, podłoczyła KTG - zapis dobry i zaczeło się .....Średnio co godzine rozwarcie postępowało o 1 cm, byłam pod prysznicem, piłka, masaż pleców, dolargan, mąż który dzielnie ze mną oddychał i zapewniał mnie, że nie umrę. Od około 8 rano zostałam podłączona na stałe do KTG i cierpiałam, ból jest koszmarny ale już go nie pamiętam.
Nagle po kolejnej serii bólu przy rozwarciu 7 cm zrobiło się na sali porodowej goraco, poożna pobiegła po lekarzy, tetno małego spadło do 70. Dla mnie szok, byłam tak otumaniona z bólu i dolarganem, że do końca nie zdawałam sobie sprawy co się dzieje i chyba dobrze bo gdybym była całkowicie świadoma to nie wiem....
Wpadło 3 lekarzy już ubranychw stroje do operacji, mój prowadzący poinformował nas, że konieczne jest cesarskie cięcie, pospisałam zgodę, a dalej poszło jak w filmie. Golenie, jakieś świnstwo do wypicia, zakładanie cewnika, na wózek i do sali operacyjnej. Pamiętam tylko jak wołałam męża aby mnie nie zostawiał....
Obudziłam się i pierwsze moje pytanie: Co z małym?? Sławek powiedział, że wszystko ok i zasnęłam dalej.
Wszystkiego dowiedziałam się dopiero w piątek...
Okazało się, że Franio owinięty był podwójnie pępowiną, na której zaciśnięty był supeł, który w monencie gdy mały schodził w dół zacisnął sie tak, że tętno zaczęło spadać.
Mały dostał w pierwszej minucie 6 punktów, był intubowany, założony miał tlen i leżał dobę w inkubatorze. na szczęście w 10 minucie dostał już 9 punktów. Lekarz, który go ratował powiedział, że mały ma silne serce, że jest duży i to go uratowało.
Nie doszło do niedotlenienia mózgu bo były robione testy, więc mogę spac spokojnie.
Ale co się napłakałam w piątek to moje.
Juz jest dobrze, mały rośnie, je i kocham go nad życie.