No to i ja w końcu opiszę swój poród! :-) Jak wiecie od 18.08 leżałam w szpitalu gdzie trafiłam z regularną akcją skurczową. W sumie to tego dnia wybrałam się do mojej gin na kontrolę bo zdawało mi się, że mam jakiś stan zapalny. Jednak na godzinę przed wizytą zaczął boleć mnie dół brzucha i zaczęłam czuć skurcze. Myślałam, że to pewnie skurcze przepowiadające i zbytnio się nimi nie przejęłam choć dość bolały no i robiły się co raz częstsze... Pojechałam na umówioną wizytę do mojej doktor, która po badaniu kazała mi natychmiast jechać do szpitala bo z mojej szyjki (która tydzień wcześniej była twarda, zamknięta i miała ponad 2,5 cm) zostało tylko 0,5 cm miękkiej lużnej na palec szyjki! Po podaniu na izbie przyjęć zastrzyków i czopków rozkurczowych oraz godzinnym KTG po tychże specyfikach, skurcze ani trochę nie ustąpiły i trafiłam na porodówkę. Oczywiście przeraziłam się nie na żarty. Tam podłączyli mnie pod KTG i podali kroplówkę z fenoterolem... Leżałam na porodówce pod kroplówką ponad dobę i udalo zatrzymać się skurcze. Potem trafiłam na oddział obserwacji gdzie musiałam non stop leżeć a wstawać mogłam jedynie do toalety. Było dobrze aż do niedzieli 27.08 kiedy znowu dostałam bardzo regularnych skurczy jeszcze częstszych niż za pierwszym razem. Lekarz który był tego dnia na dyrzurze polecił już szykownie sali porodowej bo uważał, że już nie da się zatrzymać akcji porodowej ale ponad 20 godzin pod kroplówką i tym razem pomogło jednak po tej akcji dostałam całkowity zakaz wstawania nawet do toalety... Kolejne słabsze akcje skurczowe miałam 29.08 ale tu pomogło kilka zastrzyków i obyło się bez kroplówki. Potem trafiłam na patologię ciąży. Tam ordynator oddziału pozwoliła znowu wstawać do toalety co było dla mnie ogromną ulgą. Następną bardzo poważną akcję skurczową miałam 7.09 i myślałam że już wtedy urodzę Maleńką. Znowu leżałam ponad 20 godzin pod kroplówką z fenoterolem i bardzo długo skurcze nie chciały ustać ale i tym razem się udało :-) Po tej akcji profesor podjął decyzję że na pewno już nie wyjdę do domu a od skończonego 36 tygodnia będę miała odstawione zupełnie leki rozkurczowe i mam rodzić. No i tak właśnie 11.09 zmniejszono mi dawkę leku i wieczorem ok 20 zaczęły mi się regularne skurcze tak co ok 7 minut. Zgłosiłam pielęgniarce skurcze ok 22, dostałam zastrzyk z nospy, scopolan i dodatkową tabletkę fenoterolu. Podłączyły KTG na którym pisały się regularne skurcze co 3, 4 minuty. Przyszedł lekarz i zdecydował, że nie będą już zatrzymywać porodu. No i się zaczęło... Skurcze zaczęły się nasilać. Leżałam większość czasu pod KTG a co ok 30, 40 minut pielęgniarki pozwalały mi brać prysznic. Super sprawa ten prysznic jak tylko będziecie mogły skorzystac to siedzcie jak najdłużej wam pozwolą :-) pod prysznicem cieplutkim było tak super i tak słabe były skurcze że myślałam że mi się akcja porodowa zatrzymałą ;-) No i tak dociągnęłam do godziny mniej więcej 2 nad ranem kiedy to moje pielęgniarki z patologii "wyrzuciły" mnie na porodówkę za co jestem im bardzo wdzięczna (chodziło o to że akurat została ostatnia jednoosobowa sala porodowa i bały się że zjawi się jakaś rodząca i mi zajmie :-) ) Jak już trafiłam na porodówkę, podłączyli pod KTG podali kroplówkę z nawodnieniem oraz antybiotyk (ze wzglądu na moją wcześniejszą infekcję musiałyśmy okołoporodowo ja i Maleńka dostać antybiotyk na wszelki wypadek) rozwarcie było ok 2 cm. Zadzwoniłam wtedy po męża żeby już przyjechał. W między czasie jak czekałam na męża skończyła się kroplówka i mogłam już wstać z łóżka ale musiałam mieć cały czas przypięte KTG bo położnej się zapis niezbyt podobał. Pozwoliła poruszać się na odległość kabelków co akurat nie robiło mi większej różnicy byle tylko nie leżeć! :-) No i tak sobie przy każdym skurczu kucałam a pomiędzy skurczami dreptałąm na odległość tych kabelków :-) Aha nie było przy mnie umówionej położnej ponieważ miała zacząć dyżur o 7 rano no i w związku z tym nie mogłaby przyjechać do mnie w nocy no i trafiła mi się "z przydziału" super położna, chyba bardzo młodziutka dziewczyna (albo tylko tak wyglądała) - Sylwia. Bardzo mi pomogła w całym porodzie. Ok godziny 5 odeszły mi wody a było to tak że właśnie dreptałam sobie między skurczami kiedy poczułam dziwny ból i jakby pociągnięcie w brzuchu w dół... Powiedziałąm do męża, że chyba mi się coś tam urwało ;-) bo takie było wrażenie a zaraz potem poczułam, że odpływają mi wody. Pomimo że bóle bardzo się nasiliły po odejsciu wód bardzo bardzo się cieszyłam, że niedługo zobaczę moją kruszynkę. Wciąż tylko pytałam czy jeszcze długo to będzie trwało ;-) Położna dziwiła się, że się śmieję, cieszę i żartuję sobie z mężem między skurczami :-) Położna kazała się położyć i trochę poleżećm, zbadała było ok 3 cm rozwarcia. Zaproponowała mi znieczulenie. Na początku nie chciałam ale po kolejnym silnym skurczu już nie byłam taka dzielna ;-) i poprosiłam o znieczulenie. Szczerze mówiąc przestraszyłam się troszkę jak położna powiedziałą że najprawdopodobniej to jeszcze kilka godzin bo rozwarcie dopiero na 3 cm. Po znieczuleniu poleżałam zalecone 20 minut. Oczywiscie znieczulenie przyniosło dużą ulgę... Jednak co najbardziej mnie zdziwiło po tych 20 minutach położna zbadała mnie ponownie i powiedziała że poszło nadzwyczaj szybko, że jest już 9 cm rozwarcia (w 20 minut z 3 cm zrobiło się 9cm!!!) są skurcze parte i że rodzimy!!!!! :-) Strasznie się tym wszystkim wzruszyłam i popłakałam ze szczęścia że mój Skarb za momencik będzie już z nami! Położna poinstruowała mnie co i jak z parciem no i zaczęłam przeć. Parcie trwało ok godziny i mimo że nie było bolesne (pewnie ze względu na znieczulenie :-) ) to okazało się bardzo bardzo wyczerpujące! W między czasie nacięto mnie w trakcie jednego z parć i wreszcie po ok godzinie usłyszałam że widać już główkę! Chwilkę później po kolejnych parciach moje słodkie kochane Maleństwo wylądowało na moim brzuszku!!!! Uczucie nie do opisania. Oczy miałam pełne łez ze wzruszenia, mąż też się wzruszył a Maleńka wydałą mi się najpiękniejszą istotką na świecie. Pogłaskałąm ją po główce przytuliłam a potem zjawili się lakarz i pielęgniarki z noworodków, zabrali Mariczkę ode mnie z brzuszka do badań. W tym czasie urodziłam łożysko a potem było szycie. Maleństwo z powodu niewielkich kłopotów z oddychaniem trafiło na oddział noworodkowy i niestety nie mogła być już ze mną :-( Po porodzie doktor, która mnie szyła zapytała "to kiedy widzimy się po raz kolejny?" odpowiedziałam "mam nadzieję, że za półtora roku!" - była mocno zdziwiona i powiedziała że najczęstsza odpowiedź jaką słyszy w takim momencie brzmi: "nigdy więcej w życiu!" :-) ;-)
Poród to wspaniałe przeżycie a najpiękniejsza jest chwila kiedy dzidziuś jest już na zewnątrz i można go przytulić! Wszystkie nieprzyjemności związane z porodem idą w zapomnienie a uczucia do maleńkiej istotki są tak ogromne że nie sposób je opisać!
Trzymam kciuki za Wasze porody i życzę żebyście miały tak wspaniałe wspomnienia jak ja! :-)