Wszystkozajet3 dobrze to opisała. Testy prenatalne to zazwyczaj pappa i usg genetyczne razem wzięte (albo nifty/harmony), przy czym poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale pappa to jest raczej od wykrywania aberracji chromosomalnych, zatem wykryje zespół Downa albo Edwardsa, ale rzeczy, które da się operować w trakcie ciąży już nie - to raczej na usg genetycznym. W dodatku pappa jest oparta na statystyce i czytałam, że na 50 kobiet, które mają złe wyniki pappa, tylko u 1 rzeczywiście coś jest na rzeczy. Zły wynik jest wskazaniem do dalszej diagnostyki, tym razem inwazyjnej (amniopunkcja/punkcja kosmówki), która potwierdzi lub wykluczy to, co wyszło z testu. W różnych źródłach różnie czytałam, podawały od 1 do 3% ryzyka poronienia. 1-3% szansy na coś to w moim odczuciu nikła szansa, ale 1-3% ryzyka straty dziecka to już jest ryzyko, którego nie podejmę. Dlatego zastanawiam się, czy jest sens robić pappa, skoro i tak nic z tym dalej nie zrobię. Chyba tylko nerwów na resztę ciąży bym się mogła nabawić.
Nie traktujcie tego jako porady lekarskiej, przytaczam to wszystko z głowy na podstawie rzeczy, które kiedyś dawno temu czytałam i mogłam coś pomieszać albo nie dopowiedzieć.