Myślę, że chodzi tu raczej o coś innego. Owszem, można liczyć ruchy, ale żeby nie traktować tego jako jednoznaczny, kategoryczny, bezwzględny i nieodwołalny wyznacznik jak ma się dziecko.
Idealnie byłoby, gdyby podchodziło się do tego ze zdroworozsądkowym dystansem. Czyli na przykład dziecko mniej się rusza. Nie panikować od razu, nie pędzić na IP, tylko dać mu szansę. Sprawdzić, czy po zjedzeniu czegoś słodkiego nie zareaguje kopniakiem, fikołkiem, wierzgnięciem, itp. W końcu repertuar ruchów maluszki mają dość bogaty. Nawet na koniec ciąży, gdy w brzuchu jest mało miejsca, maluchy potrafią tak się rozciągnąć, że mama z pewnością od razu je wyczuje. Jak to nie poskutkuje, odczekać i powtórzyć całą procedurę jeszcze raz.
Oczywiście, nie na darmo matka natura wyposażyła nas w instynkt macierzyński i niekiedy na wyrost reagujemy na pewne objawy (nie mówię, że niesłusznie). Ale czasem warto przystopować i zadziałać racjonalnie, na spokojnie, aby nie nakręcać się niepotrzebnie.