pooka
Mama marcowa 2007
- Dołączył(a)
- 25 Czerwiec 2008
- Postów
- 625
hello
pracuję trochę w domu teraz to mnie nie było
poza tym miałam dzisiaj przygody
wyjechałam z pracy normalnie
po jakiś 700 metrach mój autek na światłach zarzęził, zarzęził i zgasł
włączyłam awaryjne i piłuję, zaraz zapali się zielone i mnie zjedzą
zlitował się szybko pan z nauki jazdy i zepchnęliśmy na chodnik
dzwonie do m, wracam taksówa bo mi akumulator (tylko to słowo znam jeśli chodzi o technczną stronę mojego "mustanga")
m mówi że to niskie biegi i żebym nie jechała na niskich, ciekawe jak to zrobić w korach, poczekaj chwile i jedź
a jak nie to taxi
ok mysle sobie i slysze jak mi komora rzęzi i zaraz zdechnie
poczekałam zapaliłam, z wielkim bólem ale ruszył
więc ładuję się z powrotem
jakiś miły kierowca mnie wpuścił
no i jadę czyli stoje w korku na jedynce, żeby mi dwójka nie zeszła w dolne obroty
cała w nerwach żeby mi znowu nie rozkraczył się w jakims dziwnym miejscu
wjeżdżam sobie na rondo zakorkowane jak jasny szlag
jakiś palant mi się wciska debil jeden, hamuję i tu bzzzzzim bzzim bziiii... czyli zgasł
tak że z bocznej na rondo nie można, więc znowu awaryjne i druga próba
jakieś durne baby mnie obtrąbiły zamiast wysiąść i popchać
wyszłam na środku ulicy z auta, pukam do szybki z prosbą o zepchnięcie
ale juz z drugiej strony jacyś dzielni chłopcy podbiegają i jadę na chodnik
ok
no dobra biorę taxi, komóra w rękę a tu tabula rasa, poszła spać
miła pani z jakiejś przychodni pobliskiej pozwoliła mi zadzwonić po taxi
no i jadę na tę moją wieś
shoppingu w tym tygodniu nie będzie, bo mi zżarła ta wycieczka tyle kasy co na jakąś ślicznusią sukieneczkę byłoby
genialne pomysły innego sposobu dotarcia do domu po pierwsze wszystkie wiązały się z koniecznością telefonu do m
po drugie przyszły jak już mijałam piękne jesienne krajobrazy wsi naszej polskie radosnej
no i dobranoc już o kapciach Mika powiem jutro
albo dzisiaj jeszcze
w skarpetkach lata albo na bosaka
pracuję trochę w domu teraz to mnie nie było
poza tym miałam dzisiaj przygody
wyjechałam z pracy normalnie
po jakiś 700 metrach mój autek na światłach zarzęził, zarzęził i zgasł
włączyłam awaryjne i piłuję, zaraz zapali się zielone i mnie zjedzą
zlitował się szybko pan z nauki jazdy i zepchnęliśmy na chodnik
dzwonie do m, wracam taksówa bo mi akumulator (tylko to słowo znam jeśli chodzi o technczną stronę mojego "mustanga")
m mówi że to niskie biegi i żebym nie jechała na niskich, ciekawe jak to zrobić w korach, poczekaj chwile i jedź
a jak nie to taxi
ok mysle sobie i slysze jak mi komora rzęzi i zaraz zdechnie
poczekałam zapaliłam, z wielkim bólem ale ruszył
więc ładuję się z powrotem
jakiś miły kierowca mnie wpuścił
no i jadę czyli stoje w korku na jedynce, żeby mi dwójka nie zeszła w dolne obroty
cała w nerwach żeby mi znowu nie rozkraczył się w jakims dziwnym miejscu
wjeżdżam sobie na rondo zakorkowane jak jasny szlag
jakiś palant mi się wciska debil jeden, hamuję i tu bzzzzzim bzzim bziiii... czyli zgasł
tak że z bocznej na rondo nie można, więc znowu awaryjne i druga próba
jakieś durne baby mnie obtrąbiły zamiast wysiąść i popchać
wyszłam na środku ulicy z auta, pukam do szybki z prosbą o zepchnięcie
ale juz z drugiej strony jacyś dzielni chłopcy podbiegają i jadę na chodnik
ok
no dobra biorę taxi, komóra w rękę a tu tabula rasa, poszła spać
miła pani z jakiejś przychodni pobliskiej pozwoliła mi zadzwonić po taxi
no i jadę na tę moją wieś
shoppingu w tym tygodniu nie będzie, bo mi zżarła ta wycieczka tyle kasy co na jakąś ślicznusią sukieneczkę byłoby
genialne pomysły innego sposobu dotarcia do domu po pierwsze wszystkie wiązały się z koniecznością telefonu do m
po drugie przyszły jak już mijałam piękne jesienne krajobrazy wsi naszej polskie radosnej
no i dobranoc już o kapciach Mika powiem jutro
albo dzisiaj jeszcze
w skarpetkach lata albo na bosaka