Dzięki dziewczyny :*. Miałam juz tu nie zaglądać, wczoraj miałam etap nic nie chce widzieć, z nikim nie chcę rozmawiać, najlepiej jakby jakis samochód mnie przejechał, problem byłby z głowy, mąż znalazłby sobie inna, ktora pewnie szybciej niz ja urodzilaby mu dziecko. Pewnie pomyślicie "co za głupoty", ale ja wczoraj tak sie czułam, był moment buntu, zaprzeczania, beznadziei, bezsilności. Najgorsze jeszcze przede mną, bo na razie jest decyzja, odstawione leki, poronienie przyjdzie w najbliższych dniach, pamietam jaki to ból fizyczny... o psychicznym nie wspomnę. Ten widok wydalonego pęcherzyka
. Życie niestety dość boleśnie nas doświadcza, ale wspomniany przez Was wpis mamyginekolog wczoraj mi pomógł. Siedziałam na IP, z powodu długiego czasu oczekiwania weszłam na insta i mówię do męża "pamiętasz jak mówiłam Ci o tej babce ginekolog? Właśnie roni tak jak ja". Pomógł mi fragment o tym, żeby się nie obwiniać. Wiadomo, po kolejnej stracie pojawiają sie różne myśli, najpierw jest bunt, szukanie nadziei, że moze stanie sie cud, niedowierzanie, obwinianie siebie lub lekarzy, a najlepiej wszystkich wokół. Pojawiają sie myśli "co ze mnie za kobieta skoro nie moge wydać na świat upragnionego potomstwa?". Ten wpis bardzo mi pomógł, powinno sie o poronieniu mówić głośno…
Dziękuję Wam wszystkim za słowa wsparcia :*.