Hej, dzisiaj się odezwał mój ciążowy mózg. Poszłam na badania krwi. Mam spacerkiem do przychodni, więc tak sobie idę i myślę, że o czymś zapomniałam. A, dowodu zapomniałam. Pytam panią w rejestracji, czy potrzebny a ona, że nie, bo robię badania prywatnie. I zaznacza, co tam będzie robione i mruczy pod nosem "toksoplazmoza, TSH..." a ja nagle oczy w slup i na całą przychodnie mówię: "Jezu, moczu nie mam!"
Ta się śmieje i pyta, czy na pewno nic nie wycisnę. No to poszłam do sklepu, kupiłam wodę, wypiłam 0,7 litra i kurde nic. Przepuscilam wszystkich w kolejce. Prędzej mi się chciało rzygać od tej wody, niż sikac. W końcu poszłam na pobranie, pani pyta gdzie mocz. Macham pusta butelka po wodzie i mówię "no, czekam jeszcze". I jak tylko usiadłam do pobrania, to tak mi się zachciało, że ledwo wytrzymałam. I przeszczęśliwa mówię do niej "zaraz będzie mocz!"
Oczywiście w przychodni pełno znajomych, a ja udaje greka, że na morfologię. Bo prędzej by się pół wsi dowiedziało o mojej ciąży, niż np moi rodzice.