Witam się wieczorową porą, póki maluch jeszcze słodko śpi
w poniedziałek miałam położną. Wypiła kawę i jedyne, czego się dowiedziałam, to że mogę pić dwie kawy dZiennie, trochę alkoholu nie zaszkodzi no i w święta mam sobie nie odmawiać zjedzenia dwóch pierogów
dobrze, że w ogóle zobaczyła dziecko, chociaż obejrzała tylko pępek i dupkę... Mi powiedziała, że chyba się dobrze czuję, bo siedzę sama, w sensie, że na tyłku, więc oglądanie sobie darowała
patronaż jak trzeba...
Chciałam dziś z małą wyjść pod blok na werandowanie, ale jak tylko wyszła na zewnątrz to krzyku było co nie miara
może ją jednak przy oknie na początek? No bo gdzie tu się ruszyć z takim płaczem, jeszcze się przeziebi od niego w taką pogodę
Mam pewien dylemat natury matczynej- ja ogólnie do wielu rzeczy podchodzę bardzo zadaniowo i mam tak też z dzieckiem- robie przy małej wszystko co potrzeba, karmię ją piersią, przytulam, glaszcze po główce, gdy widzę, że tego potrzebuje, kangurujemy się często, spiewam małej kołysanki... Ale mam wrażenie, że nie ma między nami takiej więzi, że jak ją przytulam, to świat nagle nie znika. Kocham ją mocno, ale mam wyrzuty, że jestem jakąś złą matką. W ogóle jak mam chwilę dla siebie, to też mam wyrzuty sumienia, że zamiast ją przytulac, albo ponosić, to odkładam ją po jedzeniu do łóżeczka (zazwyczaj odpada sama po jedzeniu). Czy któraś tak miała? Czy to przejdzie? Czy robię coś nie tak?
Powodzenia dla ostatnich rodzących!