Corin nie wiedzac czemu chyba znowu popre twoja wypowiedz

za nic nie zmienilabym tego miesiaca na inny, choc nie wiem jak jest u sierpniowek czy styczniowek. Dla mnie najlepsiejsze lipcoweczki

no i Corin z ktora nawet razem rodze hahahah
Em_ka, babo, czemu ty blizej nie mieszkasz...
Poczytałam o waszych zabawach i przypomniało mi się, że my też robiliśmy kartki

, z jedzeniowych wariacji to wcinalismy ziarna akacji (to były nasze "tabletki" za każdym razem jak bawiliśmy sie w dom), koniczynę (była kwaskowata w lisciach i słodka w kwiatach,a najlepsza byla ta różowa), tzw. serduszka (jakieś takie zielsko co miało liście w kształcie serc), szczaw (pyyyyycha) i maselko (ale po to trzeba było iść na bagna i to była dodatkowa atrakcja bo bagna przecież wciągają i wszystkie dzieciaki o tym wiedza). Na szkolnych wycieczkach - głównie w górach, wypatrywalismy grzybów i kiedy jakiś się znalazło to poprostu go jedlismy na surowo. Wszyscy świetnie znalismy się na grzybach bo wszyscy wiedzieliśmy ze muchomor jest czerwony w kropki... więc te mijaliśmy z daleka...
Matko jak sobie to przypomne to cud że zyję...
Z zabaw bardziej ekstremalnych to pamiętam jak miałam z 12-13 lat... Kupiłam korki na odpuscie i rozbrajałam je pod blokiem (obierałam siarke z tej otoczki) Ostatni wybuchł mi w paluchach.. Oj bolalo, ale w sumie okazało sie ze tylko trochę mam poparzone palce i osmalone paznokcie, wiec zanim sie w domu przyznalam i pozwoliłam sobie pomóc to wziełam już te obrane, wsypalam pod wycieraczkę znienawidzonemu sasiadowi, zadzwoniłam do drzwi i schowałam sie na półpiętrze. Jak sąsiad stanął na wycieraczce, rozległ się huk i poszedł ogien to o mało się nie posikałam ze smiechu. Potem mi sie dostalo w domu za popalone paluchy (okazało sie ze jednak trzeba z nimi do lekarza jechac :/) i za durny dowcip jaki zrobiłam sąsiadowi (on mieszkał kilka drzwi od nas i mama powiązała huk na klatce z moimi poparzeniami)
A ze smieszniejszych sytuacji jakie miałam z moimi dzieciakami. Pamietam jak wzielam córcię do kina na Troskliwe Misie. Na widowni więcej rodziców niż dzieci. W pewnym momencie caly ekran zrobił się różowy. Na sali zapadła cisza. Wszystkie dzieci siedziały na niemym bezdechu, zapatrzone w ten róż jak w największy cud na swiecie i wtedy moja Aga przemówiła, na pełny regulator (oczywiscie w mega zachwycie):
MAMA, JAK PIĘKNIE... JA UJE.BAMM TEN KOJOJ!!!*
No i cała starszyzna zaczeła wyć...
* Uwielbiam ten kolor