Ja mówię 'pierwsza ciąża' o tej z Kluskiem, a o obecnej mówię druga. Poronienie wymazałam z pamięci, jakby nigdy ciążą nie było, tylko jakimś błędem medycznym w moim organizmie, przez który przez chwilę wydawało się, że jestem w ciąży. Pamiętam, że jak się dowiedzieliśmy, że serce nie bije w tym 10 tygodniu to nie zapłakałam ani razu, nawet jak mówiłam o tym mężowi czy teściowej tego samego dnia. Od początku miałam złe przeczucia i mówiłam, że coś jest nietak.
Też czułam się z tym trochę jak potwór, bo płaczę nawet na niektórych filmach, a za tym dzieciaczkiem nic, jakby włączył mi się jakiś tryb obojętności wtedy.
Fakt, że Klusek miał wtedy niecałe 5 miesiecy, więc nie bardzo miałam czas, żeby to jakoś przetrawić.