No dobra, to teraz się przyznam, że od niedzieli w nocy byłyśmy w szpitalu. Teoria o ząbkowaniu wzięła w łeb. Strasznie się martwiłam tym nie jedzeniem Magdy, a przede wszystkim tym, że zaczęła się robić ospała i apatyczna, oraz że jej skóra była zimna i wilgotna i moim zdaniem miała mocno obniżoną temperaturę. W końcu Mąż stwierdził, że ja już wariuję z niepokoju i lepiej będzie pojechać do szpitala i sprawdzić. Niech mnie najwyżej zwyzywają od wariatek, ale niech powiedzą że jest ok. Wzięłyśmy taxi i pojechałyśmy. O dziwo, panie w rejestracji nie tylko nie popukały się w czoło, ale wręcz spytały czemu tak późno przyjechałam i czego się bałam. Magda została zbadana dokładnie i pani doktor powiedziała że jest już lekko odwodniona po biegunce, więc musimy zostać w szpitalu. Niestety na Niekłańskiej nie było miejsc, obdzwoniły całą Warszawę i w końcu znalazły miejsce w szpitalu na Działdowskiej, gdzie nas przewieźli karetką (była już prawie pierwsza w nocy). Tam Magdę wymordowali, pobrali krew (wbijali się 3 razy, bo ma takie cieniutkie żyłki), zakładali wenflon, pobierali krew z palca na gazometrię. Do tego zważyli ją i wyszło że waży 7140 g, co oznacza, że w ciągu 8 tygodni przybrała tylko trochę ponad 800 g, czyli niewiele ponad 100 g na tydzień. Myślę że ona po prostu schudła przez to nie jedzenie i biegunkę.:-( W końcu chyba po pół godzinie tortur, gdzie dziecko mało nie zwariowało ze strachu i bólu, a ja z niemożności pomocy, umieścili nas na sali i podłączyli Madzi kroplówę. Przespała całą noc (a ja na krześle koło niej przesiedziałam nie mrużąc oka), a rano obudziła się cała wesolutka. Na szczęście odwodnienie nie było duże i jedna kroplówa okazała się wystarczająca. Niestety wenflon się zatkał i musieli go przepłukać (następne tortury). Ale od tej pory było lepiej. Kazali mi ją karmić i poić ile się da, bo jeśli wypije tyle ile trzeba, i nie będzie potrzebna następna kroplówa na noc, to nas wypuszczą do domu. Według nich tyle ile trzeba to było ok. litra. Powiedziałam, że ona nawet zdrowa tyle nie wypija, więc stwierdzili że 750 ml będzie ok. No więc ja toruturowałam dziecko przez cały dzień, podając jej po parę ml na łyżeczce lub w strzykawce. Do godz. 21szej uzbierałyśmy 650 ml i Magda zaczęła ulewać. Miała tak dość że jej organizm już tego nie wytrzymywał. Ale pielęgniarka stwierdziła, że widać jej starczy, pieluchę moczy normalnie więc żeby dać jej spokój. Madzia przespała pięknie całą noc, a od rana zaczęła nadrabiać braki wyżywieniowe. Za przeproszeniem żre jak kuń, woła o jedzenie i awanturuje się jak za mało, no i wreszcie pije! Do tej pory dobrze było jak wypiła z 50 ml herbatki na cały dzień, dziś wypiła prawie 400 ml sama i z własnej woli. Po 16tej wypuścili nas na przepustkę do jutra rana. Jutro mamy jechać na kontrolę i jeśli wszystko będzie ok, to nas normalnie wypiszą.
A teraz tak - Magda miała / ma adenowirusa. Jest to druga w kolejności zaraza po rotawirusie. Prawdopodobnie mogła go przynieść z przedszkola Weronika, która jeden dzień wymiotowała i bolał ją brzuch. Lekarka u której byłyśmy stwierdziła że to od ucha - a prawdopodobnie było to to, tylko ona jako starsza przechodziła to lżej, a Madzię trafiło porządnie. Tego się nie leczy, bo podobnie jak na rotawirusa nie ma na to lekarstwa, trzeba tylko pilnować aby dziecko się nie odwodniło.
Esia, proszę uważaj na Piotrusia! Matko kochana, tak mi strasznie głupio, że poszłyśmy w niedzielę na ten basen, gdybym ja wiedziała....
Wprawdzie czytałam, że dzieci na piersi są chronione, ale jeśli coś zauważysz z kupą nie tak, to dawaj mu jak najwięcej do picia - czy to pierś, czy herbatkę. Mało tego, dziewczyny, szczepionka na rotha nie działa na to cholerstwo, a chorowanie na andowirusa nie uodparnia na rotha. Zresztą tego świństwa jest 5 odmian i fakt że dziecko chorowało nie oznacza że nie zachoruje znowu bo może złapać inną odmianę. Zwariować można. Uważajcie dziewczyny i przy wszelkich oznakach rzadkiej kupy czy wymiotów wmuszajcie picie maluchom.
A żeby było zabawniej, to szpital niestety jest placówką typu "przychodzisz z własną chorobą a wychodzisz z chorobą sąsiada". U nas na sali leżał chłopiec który miał Rotha oraz chłopiec, który miał bardzo ciężką odmianę trzydniówki (leżał od piątku a dopiero wczoraj wieczorem wpadli na pomysł że to trzydniówka, bo tak to nie byli pewni). Lekarze (mimo że bardzo sympatyczni i z super podejściem do dzieci) są optymistami, gdyż uważają że to super, jak dziecko się zarazi, bo będzie miało z głowy. Choroby te nie są jakieś super poważne, a dziecka pod kloszem chodować nie można i odporność muszą jakoś nabyć (dzisiejsze słowa lekarza). Tak więc teraz przez najbliższe dwa tygodnie mam kwarantannę - albo Magda złapała Rotha i trzydniówkę, albo nie. Jeśli tak, to szczepienie oddala się nam w siną dal na następne 6 tygodni. Na basen nie idę, bo boję się że jakby co to pozarażam inne dzieci. :-( Żeby tego było mało, to Weronika trzydniówki nie przechodziła, więc jest bardzo prawdopodobne że też może ją złapać.
Dobra wiadomość jest taka, że przy okazji robili Madzi morfologię (bo wszyscy lekarze uznali że jest strrrrrasznie blada - cholera znowu to samo co z Weroniką), i wyszło że ma idealną. Widać taka jej uroda po mamuni. Choć to dobrze.:-)
No i żeby nie było tak czarno, to dziś na pociechę mi okna w chałupie wymienili, więc mimo wszystko jestem happy. Ale zmęczona jak diabli i padam na ryjek.