Witam w sobotni poranek.
Rozpoczełąm dzień od ściągnięcia z internetu piosenki Marco Borsato - dochters, polecem wszystkim choć trochę rozumiejącym język holenderski. Aż łezka kręci się w oku...
Karolka spóźnione gratulacje z okazji narodzin synusia.
Ja jeszcze trochę muszę poczekać na moje maleństwo, ale po tym co ostatnio przydażyło się mojej koleżance z pracy to te pare tygodni czekania nie robi mi żandej róznicy.
Otóż koleżanka 7 lat starała się o dziecko. Lata przyjmowania tabletek, hormonów i nic. Bez skutku. W końcu zdecydowali się z mężem na sztuczne zapłodnienie i udało się. Cała w skowronkach przyszła pewnego dnia ze zdjęciem z USG na którym było widać maleńką czarną kropeczkę - z dumą mówiła "to będzie mój dzidziuś". Ciąża przebiegała bez żadnych problemów - zaro dolegliwości. Termin porodu miała 2 dni później niż ja, czyli 8 stycznia.
Wyobraźcie sobie, że w 28 tygodniu ciąży pojechała w nocy do szpitala z bólem brucha i okazało się, że już z 3 cm rozwarciem
Rankiem urodziła synka - 1200 gram. Płuca nie do końca rozwinięte, maleństwo od razu podłączone zostało do respiratora. Do tego wszystkiego po badaniach okazało się, że w głowce znaleźli u niego bloedpropje (nie wiem jak to będzie po polsku, chyba coś w rodzaju krwiaka). Z dnia na dzień stan maleństwa coraz gorszy, lekarze dawali mu małe szanse na przeżycie. Trzeba było operować jak najszybciej, jednak stan dziciątka był tak niestabilny, że ryzykiem była operacja.
Wkońcy jednak zdecydowali się na operacje, wszystko się udało :-) Stan maleństwa z dnia na dzień coraz lepszy.
Jak to usłyszałam to aż sobie usiadłam. Pogłaskałam się po brzuchu i powiedziałam do swojego maleństwa, żeby tam sobie jeszcze troszkę w nim posiedziało, żeby się nie śpieszyło z przyjściem na świat. Nawet nie próbuję sobie siebie wyobrazić w takiej sytuacji...
Kończę po się rozpisałam jak szalona.
Śniadanko już zjedzone, zaraz przychodzi klientka na pazurki.
Miłego dnia.