A ja powiem tak - skurczy poprzedzających jakoś nie potrafię sobie przypomnieć....
Przed oboma porodami byłam na 100% pewna, że mam jeszcze czas co najmniej 2 tygodnie.
Podczas pierwszej ciąży pamiętam, że nachodziłam się przez cały dzień, bo wybieraliśmy tapety do naszego mieszkania. Wciąż mieszkaliśmy u teściów, ale szykowaliśmy swoje gniazdko. Brzuch miałam twardy jak kamień i owszem, pobolewał, ale zrzuciłam to na karb wiecznego zatwardzenia (niestety). Czop odszedł mi już wcześniej, ale jako niedoświadczona pierworódka też zinterpretowałam to inaczej (silnym podnieceniem po pieszczotach).
Tymczasem w nocy zaczęły odchodzić mi wody i jako tako bóle były niewielkie i nasiliły się dopiero po podaniu oxytocyny, bo szyjka nie chciała się rozwierać.
Minęło 12h od momentu gdy poczułam odchodzące wody do momentu przyjścia na świat córki.
Będąc w drugiej ciąży pamiętam, że całą niedzielę byłam sama w domu. Mąż pracował wtedy na 12h. Dałam się tylko namówić na obiad u teściowej i zostawiwszy pod jej opieką córkę wróciłam do domu. Jeszcze zajrzałam do sklepu który prowadził kolega męża i na jego pytanie jak długo jeszcze odpowiedziałam - Jacek, jeszcze czas, całe dwa tygodnie.
Wróciłam do siebie i od razu położyłam się spać. Obudziłam się o 19.00. Pamiętam że do późna patrzyłam na tv bo spać już mi się nie chciało. A że było zaraz po Wielkanocy to barek miałam pełen słodyczy. Podjadałam więc słodkości gdzieś do 1 w nocy i wreszcie zasnęłam. Około 4.00 nad ranem obudził mnie silny ból promieniujący gdzieś na pośladki i uda i jakoś tak od razu wiedziałam, że to już. Powędrowałam do toalety trzymając się ścian, pospacerowałam po mieszkaniu i wróciłam do łóżka gdy ból minął. Zdrzemnęłam się na trochę i za godzinę powtórka. O 6.00 zadzwoniłam najpierw do męża a potem do szpitala. Mąż miał wrócić o 8.00, a w szpitalu powiedzieli, że jak bóle będą częstsze to mam przyjechać.
O 11.30 synek był już na świecie
Co kobieta to inna historia - ja nie chodzilam i nie meczylam sie - wszystkie 3 ciaze 11 dni po terminie po prostu przychodzil dzien np w przypadku Erniego... po poludniu o 17 to ja sie jeszcze zastanawialam czy na grilla nie jechac do znajomych bo o 20.00 mial byc.. Wrocilam do Bredy o 21... polozylam mala spac i ...sie zaczelo:-) do 1.55 maly byl juz ze mna a polozna dojechala dopiero po 24-ej bo sobie sama radzilam i dla mnie po pierwszym porodzie ten drugi zaczynajacy sie juz nie byl taki straszny i wiedzialam jak sobie ulzyc;-)