Hej, nastrój mam grobowy...pokłóciliśmy się strasznie z A, wyszedł do pracy pół godz wcześniej trzaskając drzwiami...A wcześniej ustaliliśmy, że jedziemy razem na zlot, ale nie wiem czy to aktualne...Jak zwykle poszło o to, że on boi się rozmawiać ze swoimi rodzicami i powiedzieć im, że mają naprawdę posprzątać na nasz przyjazd a nie posprzątać jak zawsze czyli żeby był syf...Ja naprawdę wiele nie wymagam - trasia, nie jestem pedantką, po prostu chcę, żeby było w miarę czysto, a tak upieprzonej podłogi i syfu w domu nigdy nie widziałam u nikogo, tylko u nich. Wyobraź sobie jak brudne te kapcie teść miał, jak mi ciemne ślady na podłodze nimi robił. Ja butami z dworu takich nie robię...Po prostu nie wyobrażam sobie Mai puścić na taką podłogę, a ona na rękach 2 dni nie będzie siedziała. Każda nasza rozmowa na ten temat konczy się kłotnią, bo on chyba boi się powiedzieć im coś na ten temat...I strasznie mnie boli, że zawsze bierze ich stronę, nawet jak teściowa kiedyś zaczęła go szantażować, że na chrzciny nie przyjedzie(po tym jak nie myła się 3 dni i miesięcznej Mai jej nie chciałam dać na ręce), ja jej musiałam uwagę zwrócić, że tym co mówi sprawia A przykrość. Na co ona odparła, że moje zachowanie jest nienormalne.
Dziewczyny, ja nie przesadzam - tak mi się wydaje - sprzątam raz w tyg, podłogi odkurzam codziennie, bo są jakie są i wszystko na nich widać, myję je co 2-3 dni. Maja co znajdzie to zjada, więc oczy dookoła głowy trzeba mieć. Kąpiemy się albo bierzemy prysznic codziennie, to są chyba w miarę normalne standardy?
Czasami nie mam siły już walczyć z tym ich syfiarstwem, mam ochotę spakować siebie i Maję i pojechać do rodziców, żeby A coś zrozumiał. Czasami przestaje mi na nas zależeć...