U mnie fatalnie. Mam doła roku!
Wszystko zaczęło się wczrajszego wieczora, kiedy Saffi napisała mi sms-a ze szpitala w Piasecznie: "Sylwia, Ty nie rodz dzisiaj. 17 dzieci się dzisiaj tutaj urodziło, już nie przyjmują i odsyłają do Warszawy."
To był cios w plecy. Nawet nie wiecie jak mnie ta wiadomość sparaliżowała. Nie wiem czy pamiętacie jak wybierałam ten szpital, jak cudownie mnie w nim przyjęli, jak byłam zadowolona z każdej wizyty, z mojego lekarza z oddziału położniczego, z położnych, z warunków... A teraz nagle roztoczyła się nade mną wizja, że wszystko zostanie mi zabrane - cały ten luz i spokój, który w sobie miałam. Dzięki temu szpitalowi nie bałam się porodu! A teraz nie wiem co będzie! Cały wieczór modliłam się, by Szymek dał mi czas! Płakałam jak bóbr. W nocy śniło mi się, że pojechałam tam rodzić i całe to szpitalne zamieszanie... O 4 rano wstałam i zaczęłam oglądać seriale w necie, żeby nie zwariować! Każe drobne ukucie w brzuchu powodowało, że oblewał mnie zimny pot strachu... No masara jakaś!
Na 11:00 mam ktg. Błagam, żeby był mój lekarz i powiedział co ze mną będzie w sytuacji braku miejsc... a jak go nie będzie to do niego zadzwonię. Nie mogę żyć w takiej niepewności! Wszystko miałam zaplanowane i cały misterny plan poszedł w pizduuuuu! Ech...
Nawet nie zdawałam sobie sprawę jak wybór odpowiedniego szpitala był dla mnie ważny, jaki komfort psychiczny mi to dawało...