W niedzielę po obiadku nakarmiłam małą i pojechałam do domu (tego który remontujemy) sprawdzić czy wszystko ok itp... Malutka została z babcią. Niestety nie zdążyłam tam dojechać:-( dosłownie po przejechaniu kilkuset metrów patrzę- dzwoni brat. Powiedział że mam NATYCHMIAST wracac do domu, bo mała wymiotuje
jak usłyszałam jego ton głosu, to już wiedziałam że coś jest nie tak
pędziłam do domu. Biegnę patrzę a moje dziecko jest sine!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Nie oddycha!!!!!! Mama poszła do niej zaraz jak wyszłam z domu i zobaczyła że mała się dusi. Wyglądało na to że zwymiotowała lub ulało jej się bo na rożku było widać, ale oprócz tego niewiem skąd pojawiło się ogromnie dużo śluzu. Pełen nos, buzia, gardło...tak jakby miała okropny katar, ale przeciez ona była zdrowa
Malutka nie mogła sobie z tym poradzić
mama robiła co mogła klepała wyciągała ten śluz gruszką potem już robiłyśmy to razem, mała zaczęła momentami oddychac ale ciągle się dusiła. Powiedziałam bratu że ma dzwonić po karetkę i powiedzieć że my już jedziemy im naprzeciw. Zadzwonił- powiedział że dziecko 3 tygodnie duzi się jest sine i że mają się spieszyć. Powiedzieli że natychmiast wysyłają karetkę... Do szpitala mam 17km z katerkę spotkaliśmy się niecałe 2km od szpitala, a wyjechaliśmy ponoć równo... tak sie jedzie do maluszka którego życie wisi na włosku??????????????? W karetce zaraz zaczęli ją odsysać i zaczęła lepiej oddychać, ale jeszcze chwilami się dusiła. Zajechaliśmy do szpitala, to nie mogłam sobie przypomniec jej daty urodzenia z tego wszystkiego:-( Wzięli nas na oddział, tam jeszcze małą odsysali i miałyśmy zostac na obserwacji. Na pokoju zauważyłam że znów gorzej oddycha:-(potem podłączyli jej tlen:-(i wreszcie sie unormowało, spała pod tlenem a ja siedziałam obok i ryczałam...pielęgniarki mówily że mam się uspokoić, bo juz po wszystkim, ale ja nie mogłam tego opanować, chyba dlatego, że emocje trochę opadły. Najgorsze że nie było mojego męża, dopiero jak byłam na slai, to do niego zadzwoniłam i ściągnęlam go z pracy. Przyjechał do nas wieczorem. Potem małą odłączyli i próbowałam ją karmić i na szczęście nic już sie nie działo. Rano następnego dnia miałyśmy wyjść do domu, ale przyszedł ordynator i stwierdził, że mamy zostać na obserwacji 3 do 5 dni bo może wystąpić zachłystowe zapalenie płuc
a wkoło same zapalenia płuc i oskrzeli
Pytałam jak mała, lekarz mówił że ok nie ma zagrożenia, ale do domu nie puści:-(. Przez cały poniedziałek nie zajrzał ani razu, to była ta jego obserwacja
nie powiedziano mi jakie są wyniki badań
Już naprawde miałam dość, w pokoju tak duszno że nie szło wytrzymać, mała cały czas płakała, lekarz nie miał czasu rozmawiać. Mąż powiedział że mam dać sobie spokój i się nie denerwować on wieczorem przyjedzie to z lekarzem pogada
Na pokoju najpierw byłam sama, bo zdrowe dziecko, potem dostałam do towarzystwa dziewczynę też ze zdrowym dzieckiem, tylko bardzo mocno ulewał (dodam że rodziłyśmy tego samego dnia) i ona też wyslała męża do tego lekarza no i powiedział że wieczorem może ich wypuści na przepustkę a jej wcześniej gadał że prędzej jak po 3 dobach obserwacji wogóle nie rozmawia!!! No a mój mąż zapytac o wyniki i dowiedział się ze są "dobre"
więc pyta czy nie możemy wyjść, bo skoro jest ok, to po co tu siedzimy i narażamy dziecko na wirusy, że chociaż mogliby nas urlopować. Ten lekarz to taki jest nieprzyjemny i warknął że już mi mówił że jutro rozważy jakiś urlop i zdania nie zmieni. Potem pogadali sobie jeszcze ostro
i koniec
. Po kilkudziesięciu minutach przyszedł ten lekarz zbadać tego maluszka obok który miał na przepustkę wyjść. Po chwili podszedł do nas był bardzo miły i przyjemny
kazał małą rozebrać osłuchał i stwierdził "no dobrze to puszcze Was na noc do domu". No i wyszliśmy (swoją drogą teraz wiem jak należy z nim rozmwaiać) ale tylko na przepustkę. Wd omu to zawsze w domu
małą spokojnie wykąpałam była tak zmęczona po tym szpitalu że w nocy dziś spała 6,5godz ciągle
a jaka głodna się obudziła
Dziś na 10 byłyśmy na oddziale na kontroli. Jest ok, miałam nadzieję że dostanę wypis, ale niestety nie
W czwartek jadę znów może wtedy...
Ogólnie nie moge dojśc do siebie po tej całej historii...jak sobie pomyślę:-(a gdyby mama weszła chwilkę później????:-( Ciągle biegam i patrzę czy wszystko u niej ok... Boże jak niewiele trzeba do tragedii
Kochane uważajcie na swoje skarby.
Przepraszam że pisze tak nieskładnie ale co chwilę muszę cos zrobic i tak po kawałeczku piszę;-)