witam kochane!
wściec się można, już prawie godzinę pisałam posta i mi wcięło
z góry przepraszam że tak tylko o sobie ale musze się wygadać, bo dość długo mnie tu już nie było
najpierw mąż dowiedział się że jedzie na delegację więc chcieliśmy nacieszyć się sobą i było jeszcze parę spraw do załatwienia a niedziela...hmmm jeden z najgorszych dni mojego życia
ale od początku...rodzice zaproponowali nam że zabiorą nas do osady karbówko, mąż powiedział jedź sama z Małym, dotleni się w lesie a ja na spokojnie spakuję się na delegację(bo rano w poniedziałek wyjeżdżał) więc pojechaliśmy.tam miło spędziliśmy czas ale przyszła pora powrotu, zdążyliśmy wziąść do samochodu i ruszyć jak zacząl wiatr się zbierać, bo jakiś 2 minutach zaczął padać deszcz, potem zaczęło lać do tego stopnia że wycieraczki nie nadążały zbierać wody, zrobiło się ciemno, wręcz czarno, jechaliśmy 15-20 km/h co chwilę omijaliśmy gałęzie
burza się rozszalała, trzaskało przeraźliwie, nic nie było widać, w pewnym momencie stwierdziliśmy że trzeba się zatrzymać, tata ustał na przystanku a ja zdążyłam do niego powiedzieć: "nie zatrzymuj się tu przy drzewie bo jak spadnie na nas to będą cztery trupy", my się zatrzymaliśmy to samochód jadący za nami nas wyprzedził, a my zauważyliśmy że za jakieś 10m jest droga prowadząca do jakiegoś domu, tak jakby troche w pole sie wjeżdżało, a tam były tylko małe drzewka.jak my zaczęliśmy skręcać to na samochód który nas wyprzedził spadło ogromne(70-80cm średnicy)drzewo
, a na nas tylko gałąź, która złamała lusterko, i zostawiła po sobie ślad w postaci dwóch rys i kilku wgniotów na dachu, ale to pikuś.wszystko działo się w ułamkach sekund, bałam się cały czas o nasze życie i o życie tych ludzi z samochodu spod drzewa, przybiegł do nas chłopak błagając o pomoc, krzycząc że jego mama(jechała matka z czwórką dzieci) jest uwięziona w samochodzie.do siebie do auta wzieliśmy dwójke młodszych dzieci, dziewczynce nic nie było, ale chłopiec miał mocny krwotok z nosa i uskarżał się na złe samopoczucie, zawroty.ja z samochodu nie wychodziłam, bo nie mogłam przecież zostawić Tymka, siedziałam w aucie z nim i z tymi dziećmi, tata próbował coś pomóc w uwolnieniu tej kobiety, ale nie było szans, była tam uwięziona.od razu próbowałam dodzwonić sie na numer alarmowy, ale nie było to proste bo komórki nie działały zbyt dobrze, łączyło, rozłączało
dopiero po około 10minutach dodzwoniłam się, a pierwsze służby przyjechały po godzinie, była to policja potem straż, a na końcu po 70minutach karetka
więc gdyby tej kobiecie stało się coś poważnego nie miałaby szans
cały czas bałam sie o nasze życie, burza szalała, bałam się że kolejne drzewa będa lecieć
później od policjantki dowiedzieliśmy się że na obszarze na którym się znajdowaliśmy było kilka powalonych drzew, kilka dachów pozrywanych
kobietę z samochodu wyciągnęli strażacy, musieli go rozcinać. wszystkich zabrali do szpitala, całe szczęście nikomu nic poważnego się nie stało, kobieta ma uszkodzony krąg szyjny, ale będzie dobrze.
od niedzieli bardzo boję się burzy
pierwszy raz tak mocno bałam się o życie własnego dziecka, jeszcze mocniej poczułam co to matczyna miłość
od do tej pory nie otrząsnęłam się do końca z tej sytuacji...cały czas widze spadające drzewo
przecież gdybyśmy się nie zatrzymali to pewnie na nas by spadło
i wogóle ta sytuacja mogła skończyć się o wiele gorzej...
uciekam spać dziewczynki, przepraszam że o takich rzeczach tu piszę, ale potrzebne mi to było, jutro postaram się poczytac wasze posty i odpisac conieco.
kolorowych snów