Cześć Dziewczyny,
widzę, że nie piszecie już tak regularnie jak wcześniej, ale mimo wszystko postanowiłam dołączyć do wątku. Przeczytałam mnóstwo wiadomości tu, z różnych okresów i wiele Waszych historii, które podnoszą mnie na duchu.
Zaszłam w ciążę w maju, 28 czerwca podczas drugiej wizyty (10 tc) u mojej ginekolog dowiedziałam się, że zarodek przestał się rozwijać, nie ma akcji serca. Był to ogromny szok – starałam się nie ekscytować ciążą jakoś bardzo, ale mimo wszystko nie sądziłam, że spotka mnie coś takiego
1 lipca miałam zabieg łyżeczkowania metodą próżniową. Wysłałam materiał do badań genetycznych. Wynik – trisomia chromosomu 14. Bardzo rzadka wada, według genetyka nie ma jednak wskazań do badania kariotypów mojego i męża – byłoby podejrzenie, że coś z nimi nie tak, gdyby w badaniu materiału wyszły dwie różne wady, w różnych parach chromosomów. Była to po prostu sytuacja losowa. Ginekolog twierdzi, że szanse na powtórkę w drugiej ciąży są na takim samym poziomie jak wcześniej (czyli niewielkie) i nie powinnam się martwić.
W środę dostałam dopiero pierwszą miesiączkę po zabiegu, czyli prawie 2 miesiące czekania. W międzyczasie wyszła mi torbiel na jajniku, dwa tygodnie po łyżeczkowaniu, prawdopodobnie pęcherzyk graffa nie pękł. Od ginekolog dostałam zielone światło, by starać się już po tej pierwszej miesiączce, byłam na wizycie dwa tygodnie temu i wszystko jest ładnie zagojone.
Oczywiście chcemy próbować, z jednej strony już bardzo chcę być znów w ciąży, mam takie poczucie straconego czasu, bycia do tyłu... Mam 35 lat. Z drugiej... okropnie się boję i wiem, że jak zobaczę dwie kreski, to będę przez kolejne miesiące umierać ze strachu. Na pewno wiecie o czym mówię.
W każdym razie, jeśli to czytacie, chciałabym zapytać czy któraś z Was miała po poronieniu potwierdzoną wadę genetyczną, a potem zaszła w ciążę i wszystko było ok?
Będę wdzięczna niezmiernie za słowa otuchy. Pozdrawiam Was