Każda ciąża po poronieniu jest bardzo obciążającą psychicznie… nie ważne na jakim etapie przestał rozwijać się zarodek, płód, a nawet jeżeli było to puste jajo. Każda strata boli i zostawia bliznę… ALE my kobiety jesteśmy najsilniejszymi istotami. To nam zostało dane bycie w ciąży, noszenie dziecka pod sercem, ból porodowy i cała reszta późniejszej przygody. Mąż np dziwi się skąd wiem, że dzieci źle się czują w nocy jeszcze zanim one do nas dojdą - bo taki jest instynkt macierzyński
jestem mama. 2 ciążę książkowe, 1 biochem (o którym wiem), 1 poronienie chybione w 8 tc, 1
dziecko
po biochemie, było mi mega smutno, bo dluugo sie staraliśmy i nasza radość tak krótko trwała… pół roku minęło zanim zaskoczyło znowu. Ja wtedy wierzyłam, że naprawdę się uda. W 10 tc, zaraz po świętach - na wizycie dowiaduje się, że zarodek przestał się rozwijać w 8tc… nie chce pamiętać jak zanosilam się płaczem… kazano mi poronić naturalnie, bo skoro jestem po 2 naturalnych porodach to sobie poradzę…. Każdy dzien ze świadomością, że noszę w sobie obumarłe moje dziecko byl wiecznością…. A było ich 6. Poronienie przeszłam strasznie
rodziłam swoje pierwsze dziecko 4,5h, drugie 2h a poronienie trwało 12h… 12h chlustania krwią… tak, że gdy trafiłam już do szpitala i wkoncu pojawił się anastezjolog to nie kwalifikowałam się już nawet na zabieg łyżeczkowania… byłam za słaba, mdlałam co chwilę. Chyba najgorsze było to, że byłam świadoma, a nie mialam siły na nic, a lekarze nie wiedzieli co mają ze mną zrobić żeby mi pomóc. Balam sie strasznie, ze umrę, a w domu czekała na mnie 2 dzieci… Piszę to, bo po tym poronieniu też z mezem postanowiliśmy, że wystarczy nam to co mamy. Baliśmy się ryzykować kolejną próbą, bo przeżycia naprawdę były straszne. I co? Minęło pół roku i wznowiliśmy starania. Zaskoczyło od razu. Stresu nas to kosztowało baardzo dużo, ale było warto. Mamy teraz takiego 1,5 rocznego brzdąca i co na nią spojrzymy to wiemy, że gdyby nie nasze ryzyko i stres to mielibyśmy mega smutno w domu… jeżeli istnieje w nas ta potrzeba macierzyństwa bo bardzo trudno ją ugasić. Często mimo, że mówimy, że nie damy rady i kończymy, to w głębi nas jakaś cząstka krzyczy, że to nie prawda.
U mnie wyszła trombofilia, żeby było ciekawiej, badania dopiero wykonywalam będąc już w
ciąży. I nie wyszła ona w mutacjach. Heparynę jednak musiałam brać, ze względu na obniżoną wartość białka s, bo wcześniejszych poronieniach hematolog nie chcial ryzykowac. Po ciąży poziom białka był prawidłowy jednak rozszerzona diagnostyka wskazała na zawyżona wartość czynnika VIII, który może wpływać na krzepliwość krwi…
Nie robiłam badań genetycznych, nawet nie mam wyniku histo, bo to co zabezpieczyli w szpitalu, okazało się zwykłym skrzepem krwi… może i przyczyną była wada, może właśnie brak zabezpieczenia w formie heparyny? Nie wiem. Ale uważam, że dobrze zrobiłaś, że wykonałaś badanie. Wiesz co i jak i łatwiej jest Tobie się pogodzić ze stratą. Ja pogodziłam się ze swoją, ale jeżeli mam być szczera to dopiero, gdy odbył się pochówek prochów ze szpitala… a do dziś mam w głowie to, że moje dziecko zostało wyrzucone do kosza lub spłukane w toalecie…
Mówią, że po burzy przychodzi słońce
i mają racje. Nie poddawaj się. Nie trać nadziei. Wierz
będzie ciężko, ale naprawdę się opłaca! Wszystkiego dobrego! I oby jak najszybciej