Matylda.<3
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 20 Luty 2013
- Postów
- 1 577
bardzo mi przykro. Czytając twoja historie czuje jakbym czytała o sobie. Również mam dwoje dzieci s ciąż bezproblemowych.Cześć dziewczyny mogę dołączyć? Byłam mamą listopadową, poroniłam 29.03 w 8tc. Byłam w ogromnym szoku. Wizyta USG w 5+5 i wszystko się zgadza, wielkość pęcherzyka, wielkość zarodka w nim, nawet zalążek serduszka migotał. Przyrost Bety 160% Podczas padania okazało się, że mam krwiaka ale lekarz powiedział, że mam się nim nie martwić, bo nie zagraża ciąży, dał mi na wszelki wypadek luteinę na noc żeby wspomóc i kazał się nie wystraszyć krwawienia, bo krwiak miał się opróżnić. Kontrola za 2tyg i nie doczekałam.. 28.03 zaczęły się plamienia ale nie byłam zmartwiona, bo przecież lekarz mówił, że tak będzie.. 29.03 już nie wstawałam z łóżka, bo nie dość że krwawienie coraz większe to jeszcze bolały mnie plecy, nerki, jajniki, normalnie jakbym miała dostać miesiączki.. zaczęłam się już martwić ale koło godziny 15.00 ustało i zaczęłam przysypiać, wtedy poczułam w macicy pyknięcie i zaczął się krwotok, pobiegłam do łazienki, chlupało wszystko do toalety, a ja siedziałam i płakałam, że napewno już po wszystkim. Mąż mnie pocieszał, że krwiak był duży, że może się okleił i wyszedł cały na raz i napewno będzie dobrze. Wieczorem dostałam skurczy ale nie dałam rady pojechać do szpitala, wiedziałam że już nie nie zrobią. Nie brałam tabletek tylko usnęłam jakoś na siłę. 30.03 pojechaliśmy do szpitala do lekarza który nie prowadził, mąż w aucie mówił żebym nie martwiła i że będzie dobrze, ja już w to nie wierzyłam. Po badaniu okazało się, że zarodka już nie ma, pęcherzyk mniejszy niż na ostatniej wizycie i że zaczęłam się już sama oczyszczać więc nie będzie robił łyżeczkowania, bo o wiele lepiej jak poradzę sobie z tym sama. Ja w szoku, chciałam jak najszybciej wyjść i jechać do domu. Całą drogę myślałam, że jak to możliwe skoro wszystko było jak trzeba.. to była moja 3ciąża, mam już dwóch zdrowych synków i ciąże też bezproblemowe. Było mi strasznie przykro, nałykałam się już leków przeciwbólowych i poszłam spać nie wiedząc, że prawdziwy koszmar dopiero się zacznie. Potem było tylko gorzej, myślałam że większość rzeczy wyleciało już ze mnie we wtorek ale byłam w błędzie. Reszta nawet nie chciała wylecieć, blokowała się i musiałam wszystko sama wyciągać. Nikt mi nie powiedział, co mnie czeka, a nie było już odwrotu. Mąż wpadał do łazienki, bo za każdym razem wyłam bez pamięci, zbierał wszystko żebym nie musiała patrzeć. Nie wiem co bym bez niego zrobiła.. w piątek wyciągnęłam pęcherz płodowy, wczoraj rano łożysko.. mam nadzieję, że to już koniec, bo więcej naprawdę nie zniosę. We wtorek idę na USG sprawdzić czy już wszytko.. lekarz już ostatnio mówił coś kiedy starania, ale nie słuchałam bo na tą chwilę nawet nie myślę. Poprostu już się boję, bo drugi raz bym tego nie zniosła. Zastanawiam się cały czas czy wszystkie kobiety muszą przechodzić przez takie piekło kiedy robią same w domu? Czy któraś z Was też musiała wszystko z siebie wyjmować? Mi się to w głowie nie mieści, bo są dziewczyny bo kilku stratach i jakby miały za każdym razem przechodzić przez takie sceny dosłownie jak z horroru to by przecież psycholog już nie pomógł.. ja się muszę trzymać dla dzieci, ale gdyby nie mąż to nie wiem co ja bym sama zrobiła w takiej sytuacji..
Ja na początku bardzo przeżywałam… potem udawałam ze nic się nie stało.. teraz z każdym dniem jest coraz gorzej. Czuje, że depresja mi wraca. Już dzwoniłam dzisiaj się zapisać do psychiatry.
Wczoraj mówiłam do męża, że nie czuje chęci życia.
Czyje ze kolejna ciąża mnie uratuje. Dlatego staramy się odrazu. Marze o tym dziecku i jego brak mnie dobija. :-(