reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Ciąża Po Poronieniu

Cześć dziewczyny mogę dołączyć? Byłam mamą listopadową, poroniłam 29.03 w 8tc. Byłam w ogromnym szoku. Wizyta USG w 5+5 i wszystko się zgadza, wielkość pęcherzyka, wielkość zarodka w nim, nawet zalążek serduszka migotał. Przyrost Bety 160% Podczas padania okazało się, że mam krwiaka ale lekarz powiedział, że mam się nim nie martwić, bo nie zagraża ciąży, dał mi na wszelki wypadek luteinę na noc żeby wspomóc i kazał się nie wystraszyć krwawienia, bo krwiak miał się opróżnić. Kontrola za 2tyg i nie doczekałam.. 28.03 zaczęły się plamienia ale nie byłam zmartwiona, bo przecież lekarz mówił, że tak będzie.. 29.03 już nie wstawałam z łóżka, bo nie dość że krwawienie coraz większe to jeszcze bolały mnie plecy, nerki, jajniki, normalnie jakbym miała dostać miesiączki.. zaczęłam się już martwić ale koło godziny 15.00 ustało i zaczęłam przysypiać, wtedy poczułam w macicy pyknięcie i zaczął się krwotok, pobiegłam do łazienki, chlupało wszystko do toalety, a ja siedziałam i płakałam, że napewno już po wszystkim. Mąż mnie pocieszał, że krwiak był duży, że może się okleił i wyszedł cały na raz i napewno będzie dobrze. Wieczorem dostałam skurczy ale nie dałam rady pojechać do szpitala, wiedziałam że już nie nie zrobią. Nie brałam tabletek tylko usnęłam jakoś na siłę. 30.03 pojechaliśmy do szpitala do lekarza który nie prowadził, mąż w aucie mówił żebym nie martwiła i że będzie dobrze, ja już w to nie wierzyłam. Po badaniu okazało się, że zarodka już nie ma, pęcherzyk mniejszy niż na ostatniej wizycie i że zaczęłam się już sama oczyszczać więc nie będzie robił łyżeczkowania, bo o wiele lepiej jak poradzę sobie z tym sama. Ja w szoku, chciałam jak najszybciej wyjść i jechać do domu. Całą drogę myślałam, że jak to możliwe skoro wszystko było jak trzeba.. to była moja 3ciąża, mam już dwóch zdrowych synków i ciąże też bezproblemowe. Było mi strasznie przykro, nałykałam się już leków przeciwbólowych i poszłam spać nie wiedząc, że prawdziwy koszmar dopiero się zacznie. Potem było tylko gorzej, myślałam że większość rzeczy wyleciało już ze mnie we wtorek ale byłam w błędzie. Reszta nawet nie chciała wylecieć, blokowała się i musiałam wszystko sama wyciągać. Nikt mi nie powiedział, co mnie czeka, a nie było już odwrotu. Mąż wpadał do łazienki, bo za każdym razem wyłam bez pamięci, zbierał wszystko żebym nie musiała patrzeć. Nie wiem co bym bez niego zrobiła.. w piątek wyciągnęłam pęcherz płodowy, wczoraj rano łożysko.. mam nadzieję, że to już koniec, bo więcej naprawdę nie zniosę. We wtorek idę na USG sprawdzić czy już wszytko.. lekarz już ostatnio mówił coś kiedy starania, ale nie słuchałam bo na tą chwilę nawet nie myślę. Poprostu już się boję, bo drugi raz bym tego nie zniosła. Zastanawiam się cały czas czy wszystkie kobiety muszą przechodzić przez takie piekło kiedy robią same w domu? Czy któraś z Was też musiała wszystko z siebie wyjmować? Mi się to w głowie nie mieści, bo są dziewczyny bo kilku stratach i jakby miały za każdym razem przechodzić przez takie sceny dosłownie jak z horroru to by przecież psycholog już nie pomógł.. ja się muszę trzymać dla dzieci, ale gdyby nie mąż to nie wiem co ja bym sama zrobiła w takiej sytuacji..
bardzo mi przykro. Czytając twoja historie czuje jakbym czytała o sobie. Również mam dwoje dzieci s ciąż bezproblemowych.

Ja na początku bardzo przeżywałam… potem udawałam ze nic się nie stało.. teraz z każdym dniem jest coraz gorzej. Czuje, że depresja mi wraca. Już dzwoniłam dzisiaj się zapisać do psychiatry.
Wczoraj mówiłam do męża, że nie czuje chęci życia.
Czyje ze kolejna ciąża mnie uratuje. Dlatego staramy się odrazu. Marze o tym dziecku i jego brak mnie dobija. :-(
 
reklama
Cześć dziewczyny mogę dołączyć? Byłam mamą listopadową, poroniłam 29.03 w 8tc. Byłam w ogromnym szoku. Wizyta USG w 5+5 i wszystko się zgadza, wielkość pęcherzyka, wielkość zarodka w nim, nawet zalążek serduszka migotał. Przyrost Bety 160% Podczas padania okazało się, że mam krwiaka ale lekarz powiedział, że mam się nim nie martwić, bo nie zagraża ciąży, dał mi na wszelki wypadek luteinę na noc żeby wspomóc i kazał się nie wystraszyć krwawienia, bo krwiak miał się opróżnić. Kontrola za 2tyg i nie doczekałam.. 28.03 zaczęły się plamienia ale nie byłam zmartwiona, bo przecież lekarz mówił, że tak będzie.. 29.03 już nie wstawałam z łóżka, bo nie dość że krwawienie coraz większe to jeszcze bolały mnie plecy, nerki, jajniki, normalnie jakbym miała dostać miesiączki.. zaczęłam się już martwić ale koło godziny 15.00 ustało i zaczęłam przysypiać, wtedy poczułam w macicy pyknięcie i zaczął się krwotok, pobiegłam do łazienki, chlupało wszystko do toalety, a ja siedziałam i płakałam, że napewno już po wszystkim. Mąż mnie pocieszał, że krwiak był duży, że może się okleił i wyszedł cały na raz i napewno będzie dobrze. Wieczorem dostałam skurczy ale nie dałam rady pojechać do szpitala, wiedziałam że już nie nie zrobią. Nie brałam tabletek tylko usnęłam jakoś na siłę. 30.03 pojechaliśmy do szpitala do lekarza który nie prowadził, mąż w aucie mówił żebym nie martwiła i że będzie dobrze, ja już w to nie wierzyłam. Po badaniu okazało się, że zarodka już nie ma, pęcherzyk mniejszy niż na ostatniej wizycie i że zaczęłam się już sama oczyszczać więc nie będzie robił łyżeczkowania, bo o wiele lepiej jak poradzę sobie z tym sama. Ja w szoku, chciałam jak najszybciej wyjść i jechać do domu. Całą drogę myślałam, że jak to możliwe skoro wszystko było jak trzeba.. to była moja 3ciąża, mam już dwóch zdrowych synków i ciąże też bezproblemowe. Było mi strasznie przykro, nałykałam się już leków przeciwbólowych i poszłam spać nie wiedząc, że prawdziwy koszmar dopiero się zacznie. Potem było tylko gorzej, myślałam że większość rzeczy wyleciało już ze mnie we wtorek ale byłam w błędzie. Reszta nawet nie chciała wylecieć, blokowała się i musiałam wszystko sama wyciągać. Nikt mi nie powiedział, co mnie czeka, a nie było już odwrotu. Mąż wpadał do łazienki, bo za każdym razem wyłam bez pamięci, zbierał wszystko żebym nie musiała patrzeć. Nie wiem co bym bez niego zrobiła.. w piątek wyciągnęłam pęcherz płodowy, wczoraj rano łożysko.. mam nadzieję, że to już koniec, bo więcej naprawdę nie zniosę. We wtorek idę na USG sprawdzić czy już wszytko.. lekarz już ostatnio mówił coś kiedy starania, ale nie słuchałam bo na tą chwilę nawet nie myślę. Poprostu już się boję, bo drugi raz bym tego nie zniosła. Zastanawiam się cały czas czy wszystkie kobiety muszą przechodzić przez takie piekło kiedy robią same w domu? Czy któraś z Was też musiała wszystko z siebie wyjmować? Mi się to w głowie nie mieści, bo są dziewczyny bo kilku stratach i jakby miały za każdym razem przechodzić przez takie sceny dosłownie jak z horroru to by przecież psycholog już nie pomógł.. ja się muszę trzymać dla dzieci, ale gdyby nie mąż to nie wiem co ja bym sama zrobiła w takiej sytuacji..
Czytam to i łzy stają w oczach, bo mimo ze tez przez to przechodziłam to nie wyobrażałam sobie ze to może aż tak wyglądać 😥 podejrzewam ze słowa moga nie pocieszać póki co, wiec życzę dużo dużo zdrówka i aby nic takiego już nie musiało się powtarzać 😘 ja pierwszym razem mialam lyzeczkowanie, drugim razem roniłam w domu ale u mnie po prostu krwawilam skrzepami tak i nic nie musiałam wyjmować i mialam okropne skurcze i trwało to ok 6h, a w kolejnych dniach krwawienie jak w okres przez ok tygodnia.
 
Bardzo się cieszę z Waszych pozytywnych testów i trzymam kciuki za pozytywny rozwój sytuacji:-)
I ściskam te z Was, które przechodzą trudne momenty związane ze stratą ciąży.
Wróciłam do Was i podczytuję i przez to jakoś mi lżej:-)
U mnie generalnie rozdwojenie jaźni. Mąż mówi że podejmie ostateczną decyzję o ciąży za 3 miesiące, ale bierze suple itp. Mam nadzieję że się zgodzi, ale to dopiero będzie część sukcesu, bo po 2 poronieniach raczej nie mam co liczyć na zbyt wiele.
 
Cześć dziewczyny mogę dołączyć? Byłam mamą listopadową, poroniłam 29.03 w 8tc. Byłam w ogromnym szoku. Wizyta USG w 5+5 i wszystko się zgadza, wielkość pęcherzyka, wielkość zarodka w nim, nawet zalążek serduszka migotał. Przyrost Bety 160% Podczas padania okazało się, że mam krwiaka ale lekarz powiedział, że mam się nim nie martwić, bo nie zagraża ciąży, dał mi na wszelki wypadek luteinę na noc żeby wspomóc i kazał się nie wystraszyć krwawienia, bo krwiak miał się opróżnić. Kontrola za 2tyg i nie doczekałam.. 28.03 zaczęły się plamienia ale nie byłam zmartwiona, bo przecież lekarz mówił, że tak będzie.. 29.03 już nie wstawałam z łóżka, bo nie dość że krwawienie coraz większe to jeszcze bolały mnie plecy, nerki, jajniki, normalnie jakbym miała dostać miesiączki.. zaczęłam się już martwić ale koło godziny 15.00 ustało i zaczęłam przysypiać, wtedy poczułam w macicy pyknięcie i zaczął się krwotok, pobiegłam do łazienki, chlupało wszystko do toalety, a ja siedziałam i płakałam, że napewno już po wszystkim. Mąż mnie pocieszał, że krwiak był duży, że może się okleił i wyszedł cały na raz i napewno będzie dobrze. Wieczorem dostałam skurczy ale nie dałam rady pojechać do szpitala, wiedziałam że już nie nie zrobią. Nie brałam tabletek tylko usnęłam jakoś na siłę. 30.03 pojechaliśmy do szpitala do lekarza który nie prowadził, mąż w aucie mówił żebym nie martwiła i że będzie dobrze, ja już w to nie wierzyłam. Po badaniu okazało się, że zarodka już nie ma, pęcherzyk mniejszy niż na ostatniej wizycie i że zaczęłam się już sama oczyszczać więc nie będzie robił łyżeczkowania, bo o wiele lepiej jak poradzę sobie z tym sama. Ja w szoku, chciałam jak najszybciej wyjść i jechać do domu. Całą drogę myślałam, że jak to możliwe skoro wszystko było jak trzeba.. to była moja 3ciąża, mam już dwóch zdrowych synków i ciąże też bezproblemowe. Było mi strasznie przykro, nałykałam się już leków przeciwbólowych i poszłam spać nie wiedząc, że prawdziwy koszmar dopiero się zacznie. Potem było tylko gorzej, myślałam że większość rzeczy wyleciało już ze mnie we wtorek ale byłam w błędzie. Reszta nawet nie chciała wylecieć, blokowała się i musiałam wszystko sama wyciągać. Nikt mi nie powiedział, co mnie czeka, a nie było już odwrotu. Mąż wpadał do łazienki, bo za każdym razem wyłam bez pamięci, zbierał wszystko żebym nie musiała patrzeć. Nie wiem co bym bez niego zrobiła.. w piątek wyciągnęłam pęcherz płodowy, wczoraj rano łożysko.. mam nadzieję, że to już koniec, bo więcej naprawdę nie zniosę. We wtorek idę na USG sprawdzić czy już wszytko.. lekarz już ostatnio mówił coś kiedy starania, ale nie słuchałam bo na tą chwilę nawet nie myślę. Poprostu już się boję, bo drugi raz bym tego nie zniosła. Zastanawiam się cały czas czy wszystkie kobiety muszą przechodzić przez takie piekło kiedy robią same w domu? Czy któraś z Was też musiała wszystko z siebie wyjmować? Mi się to w głowie nie mieści, bo są dziewczyny bo kilku stratach i jakby miały za każdym razem przechodzić przez takie sceny dosłownie jak z horroru to by przecież psycholog już nie pomógł.. ja się muszę trzymać dla dzieci, ale gdyby nie mąż to nie wiem co ja bym sama zrobiła w takiej sytuacji..
Bardzo mi przykro, że to Cie spotkało. Nie wyobrażam sobie przez co musiałaś przejść... nawet nie wiem co mogę napisać żeby chociaż trochę podnieść Cie na duchu... mimo wszystko najważniejsze to się nie poddawać. Jest tu bardzo dużo historii które miały ciężki początek a ostatecznie wcześniej czy później wszystko układało się pomyślnie... ❤
 
Cześć dziewczyny mogę dołączyć? Byłam mamą listopadową, poroniłam 29.03 w 8tc. Byłam w ogromnym szoku. Wizyta USG w 5+5 i wszystko się zgadza, wielkość pęcherzyka, wielkość zarodka w nim, nawet zalążek serduszka migotał. Przyrost Bety 160% Podczas padania okazało się, że mam krwiaka ale lekarz powiedział, że mam się nim nie martwić, bo nie zagraża ciąży, dał mi na wszelki wypadek luteinę na noc żeby wspomóc i kazał się nie wystraszyć krwawienia, bo krwiak miał się opróżnić. Kontrola za 2tyg i nie doczekałam.. 28.03 zaczęły się plamienia ale nie byłam zmartwiona, bo przecież lekarz mówił, że tak będzie.. 29.03 już nie wstawałam z łóżka, bo nie dość że krwawienie coraz większe to jeszcze bolały mnie plecy, nerki, jajniki, normalnie jakbym miała dostać miesiączki.. zaczęłam się już martwić ale koło godziny 15.00 ustało i zaczęłam przysypiać, wtedy poczułam w macicy pyknięcie i zaczął się krwotok, pobiegłam do łazienki, chlupało wszystko do toalety, a ja siedziałam i płakałam, że napewno już po wszystkim. Mąż mnie pocieszał, że krwiak był duży, że może się okleił i wyszedł cały na raz i napewno będzie dobrze. Wieczorem dostałam skurczy ale nie dałam rady pojechać do szpitala, wiedziałam że już nie nie zrobią. Nie brałam tabletek tylko usnęłam jakoś na siłę. 30.03 pojechaliśmy do szpitala do lekarza który nie prowadził, mąż w aucie mówił żebym nie martwiła i że będzie dobrze, ja już w to nie wierzyłam. Po badaniu okazało się, że zarodka już nie ma, pęcherzyk mniejszy niż na ostatniej wizycie i że zaczęłam się już sama oczyszczać więc nie będzie robił łyżeczkowania, bo o wiele lepiej jak poradzę sobie z tym sama. Ja w szoku, chciałam jak najszybciej wyjść i jechać do domu. Całą drogę myślałam, że jak to możliwe skoro wszystko było jak trzeba.. to była moja 3ciąża, mam już dwóch zdrowych synków i ciąże też bezproblemowe. Było mi strasznie przykro, nałykałam się już leków przeciwbólowych i poszłam spać nie wiedząc, że prawdziwy koszmar dopiero się zacznie. Potem było tylko gorzej, myślałam że większość rzeczy wyleciało już ze mnie we wtorek ale byłam w błędzie. Reszta nawet nie chciała wylecieć, blokowała się i musiałam wszystko sama wyciągać. Nikt mi nie powiedział, co mnie czeka, a nie było już odwrotu. Mąż wpadał do łazienki, bo za każdym razem wyłam bez pamięci, zbierał wszystko żebym nie musiała patrzeć. Nie wiem co bym bez niego zrobiła.. w piątek wyciągnęłam pęcherz płodowy, wczoraj rano łożysko.. mam nadzieję, że to już koniec, bo więcej naprawdę nie zniosę. We wtorek idę na USG sprawdzić czy już wszytko.. lekarz już ostatnio mówił coś kiedy starania, ale nie słuchałam bo na tą chwilę nawet nie myślę. Poprostu już się boję, bo drugi raz bym tego nie zniosła. Zastanawiam się cały czas czy wszystkie kobiety muszą przechodzić przez takie piekło kiedy robią same w domu? Czy któraś z Was też musiała wszystko z siebie wyjmować? Mi się to w głowie nie mieści, bo są dziewczyny bo kilku stratach i jakby miały za każdym razem przechodzić przez takie sceny dosłownie jak z horroru to by przecież psycholog już nie pomógł.. ja się muszę trzymać dla dzieci, ale gdyby nie mąż to nie wiem co ja bym sama zrobiła w takiej sytuacji..
Bardzo mi przykro, że musiałaś przez to przechodzić. Nawet za bardzo nie wiem co napisać chociaż sama przechodziłam to kilka razy. Obie byłyśmy na listopadowych mamach 😥
W sobotę dowiedziałam się, że to już koniec 6 strata 😭 Wczoraj miałam podane tabletki. Dzisiejsza noc i wczorajszy dzień wyjęty z życiorysu. Teraz już jest lepiej ale jestem wykończona. Jutro czeka mnie kontrola w szpitalu.
Trzymaj się cieplutko ❤️ przytulam wirtualnie 🫂
 
Dziękuję Ci bardzo za te słowa.. a mogę zapytać w którym byłaś tygodniu i czy znałaś przyczynę? Mnie najbardziej męczy to, że nie wiem dlaczego tak się stało. Przestrzegałam wszystkich zaleceń lekarza, ale może mogłam leżeć plackiem mimo, że nie kazał.. ale kiedy doszło do pęknięcia to leżałam więc i to nie pomogło.. Ja na tą chwilę boję się iść pod prysznic jak mąż jest w pracy, bo nie wiem czy znowu coś się nie wydarzy mimo, że już chyba wszystko najgorsze wyciągnęłam.. Mój mąż kiedyś mdlał na widok krwi, przy pierwszym porodzie była ze mną mama, bo nie czuliśmy tego, żeby on dał radę, przy drugim porodzie też miała być mama ale sprawa zaczęła dziać się na tyle szybko i niespodziewanie, że był mąż i świetnie sobie poradził. I chyba ten ostatni poród go przyzwyczaił do widoku krwi czy łożyska.. wczoraj jak wpadł do łazienki to siedziałam w wannie cała we krwi, tym razem nawet nie miałam siły płakać, nie chciałam, bo dzieci oglądały bajkę na dole w salonie. Zresztą nie wiem czy można się przygotować na takie coś.. może jakby lekarz powiedział co mnie czeka to uparłabym się na łyżeczkowanie, ciężko powiedzieć, ciężko to przeżyć ale w końcu musi się to kiedyś skończyć.. dzisiaj jest 7dzień i już jakby trochę mniej ale nie wiem ile to jeszcze potrwa 😔
Ronilam 8 tygodniowa ciaze w 11 tc… w 7 tygodniu ciąża potwierdzona u lekarza z akcja serca - wszystko było okey. 3 tygodnie później czyli w 10 tc na wizycie kontrolnej dowiedziałam się ze serduszko stanęło w 8 tc… prawdopodobnie wada genetyczna. Nie dowiem się bo pielegniarki pobrały do badania tylko skrzep krwi… tak wiec nie mam nawet wyniku histopatologicznego. Jeżeli wytrzymasz do wizyty wtorkowej to idz na nią koniecznie bo może być tak, ze jednak sama się do końca nie oczyscilas i będziesz musiała mieć zabieg. Jeżeli chcesz miec sytuacje Jasna jedz już dzisiaj na IP. Powiedz ze jesteś po/ w trakcie poronienia i chciałabyś zostać zbadana bo nie wiesz czy się do końca oczyscilas.
U każdego wyglada to inaczej… jedne dziewczyny ronią tydzień inne bardzo szybko. U mnie akcja była wbrew pozorom bardzo szybka bo ronilam 12 h i miałam szczęście bo obyło się bez bolu i bez skurczy. Bardziej mnie to osłabiło ze względu na ilości krwi jaka traciłam. Nie leciało ze mnie ciurkiem ale co 10-15 min wypadały bardzo duże skrzepy z duża ilością krwi. Używałam pampersow po moim dziecku które jeszcze się zachowały bo same wkładki poporodowe by nic mi nie pomogły. Jak wstawałam z lozka i szlam do łazienki to poprostu ten pampers już przesiąkal, a miałam kilka kroków… mąż był zestresowany ale zauwazylam to dopiero jak kazałam mu dzwonić po pogotowie bo wiedziałam ze już ciemność przed oczami nie mija tak szybko jak wcześniej i słyszałam jak mówi do dyspozytorki ze poroniłam 8 miesięczna ciaze!!! 😳 od razu odzyskałam rozum żeby to skorygował… a jest ze wsi. Wie jak cieli sie krowa, prosi świnia, był przy porodzie dzieci. Sam przyznał ze ta krew, moje nogi od niej, cała ubikacja która musiał sprzątać co 10-15 min wygladala przerażająco…
Lekarze niestety nie przygotowują zupełnie na to wydarzenie. U mnie również miało pojawić się plamienie, pozniej mocniejsze krwawienie, miało bolec jak na okres lub trochę bardziej. Nawet nie użył słowa „skrzep” bądź „tkanka” ze mogę wychodzić… okey to bym zrozumiała. Ale nawet i to mnie zaskoczyło. Nie spodziewalam sie ze w 8 tc będzie tyle skrzepow… nie miałam żadnych plamien. Ze 3 dni wcześniej bolały mnie krzyze. W nocy na godzinę przed pierwszym chlusnieciem obudzil mnie mocny bol krzyża i dołączyły do niego skurcze, ale trwało to godzinę aż nagle poczułam jakby cos pękło w brzuchu, bol minął a po 10 min jak wstałam tak wydawało mi sie ze już tyle ze mnie wyleciało ze to już po wszystkim. I cieszyłam sie ze tak szybko poszło… zupełnie nie zdawałam sobie sprawy z tego co mnie czekało.
Rozumiem Ciebie tez pod tym wzgledem, ze nie wiesz dlaczego tak się stało. Może jednak ten krwiak był przyczyna tego poronienia… godzenie się z tym co się stało zajmie jeszcze trochę czasu… nie wiem co czuja kobiety które nie maja jeszcze dzieci a ronią, ale wiem ze my, które mamy dzieci z ciąż książkowych lubimy siebie oskarżać o to ze to z nami jest coś nie tak. Ze przestałyśmy być zdolne do wydawania na świat dzieci. Bo co, byłam zdolna do wydania na świat 2 dzieci i nawet nie pomyślałam w trakcie o poronieniu czy jakichkolwiek problemach z donoszeniem ciąży. A tu nagle stało się. Zdarzyło się to mi. Czyli jak mogłam a teraz nie mogę to musi być ze mną coś nie tak… odsuń od siebie te myśli daleko. To nie jest Twoja wina i żadnej z nas. Owszem można zrobić jakieś badania dla swojej spokojnej głowy, bo przecież jeżeli można coś poprawić to dlaczego nie? Rok temu przeszłam jeszcze biochema… wtedy tez sie oskarżyłam bo mogłam nie odśnieżać, mogłam leżeć… ale teraz wiem ze na niektóre rzeczy nie mamy wpływu. I widocznie to nie był nasz czas na szczęście. Jest dużo kobiet którym zdarzyło sie to raz i później donosiły kolejne ciaze bez problemów. Sama chce wierzyc w to ze to przypadek. Ze lepiej ze stało sie tak na takim etapie, niż jakbym już musiała rodzic większe dziecko martwe lub urodzić chore… wydaje mi sie, ze im straszą ciąża tym gorsza trauma… zobaczyć faktycznie swojego zmarłe dziecko to coś strasznego…
 
Boże dziewczyny czytam i ryczę... Jestem w trakcie CP, 2 dni po zastrzyku z metotreksatem, nasilają się krwawienia ale totalnie nie wiem czego się spodziewać. Z tego co zrozumiałam to CP się wchłania po podaniu zastrzyku ale ten strach jest nie do zniesienia... I to czekanie...
 
Tak, jak zobaczyłam, że Ty też to strasznie było mi przykro tym bardziej, że to już 6strata. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić jak się musisz czuć, bo wiem w jakim stanie jestem ja. A lekarz podał przyczynę? 😔
Lekarz obstawia kilka opcji. Wada genetyczna, APS albo że ciąża ulokowała się w przegrodzie macicy i wtedy nie było najmniejszych szans na prawidłowy rozwój.

Poprosiła żeby mąż zrobił badanie nasienia, bo ostatnie ma z przed ponad roku a u niego z tymi wynikami też różnie bywało.
Ale najpierw musimy dojść do siebie fizycznie i psychicznie następnie usunąć przegrodę macicy i wtedy będziemy myśleć co dalej.
 
reklama
Dziękuję i mi również przykro, że Ciebie spotkało to dwa razy 😔 a znałaś przyczynę? I udało się w końcu? Mi lekarz nie powiedział czy to było przez krwiaka, bardziej obstawiał wadę zarodka,ale przecież beta przyrastała prawidłowo a zarodek był idealny jak na wiek z OM.. to mi nie daje największego spokoju, dlaczego tak się stało 😔
Za pierwszym razem zasniad także typowa loteria 😥 za drugim razem za to ciąża słaba od samego początku, młodsza o 3tyg, rosła o pół tyg zamiast o tydz i było od początku widać ze ciężko ale nadzieja była do ostatniej chwili, ciąża obumarła w 6tc a dowiedzieliśmy sie w 10tc. Na ta chwile mam rosnąca betę, przyrost 190% wychodzi to na 4t6d, dziś robiłam wyniki i wizyta popołudniu bo lekarz tym razem chciał mnie szybciej widzieć także zobaczymy, jestem dobrej myśli ale mimo to stres mam ogromny 🙈
 

Załączniki

  • 2DAE1869-61C4-4B6C-9D4A-55F55FC02573.jpeg
    2DAE1869-61C4-4B6C-9D4A-55F55FC02573.jpeg
    109,8 KB · Wyświetleń: 48
Do góry