Jeju, dziewczyny, ale tu się złych wieści ostatnio posypało
Nikusia, hajmal, do boju! Jak coś się nie tak podzieliło to lepiej, że biochemiczna, niż gdyby dzieciątko się rozwinęło i potem odeszło. A przynajmniej coś ruszyło i może organizm się teraz w tryb ciążowy przestawi.
Och, na winko czerwone to ze Stasiem miałam całą ciążę ochotę. Podobno istnieje bezalkoholowe, jak mnie w tej ciąży też najdzie taka chcica to z pewnością będę szukać. Na razie to i na myśl o piwie, i winie (ale piwie zwłaszcza) mnie odrzuca.
A teraz będę się trochę użalać. Leżenia dzień piąty. To w ogóle nie działa. Mąż rano jak ma ogarnąć siebie, śniadanie dla mnie, wyprawienie syna do przedszkola i spacer z psem to robi się okrutnie nerwowo, oczekuje od niespełna trzylatka, że będzie wszystko wykonywał sprawnie, bo przecież nie ma czasu, a brzdąc oczywiście kanapkę będzie oglądał z piętnastu stron, pięćdziesiąt razy ją układał, przekładał, rozkładał na części, przekręcał talerzyk, robił bąbelki w kubku z mlekiem - i tak z każdą czynnością, jemu się nie śpieszy, on bada świat. No i mąż błyskawicznie traci cierpliwość, strofuje, podnosi głos, irytuje się o rzeczy o które się na dziecko złościć tak naprawdę nie powinno. Rozumiem go, ale szkoda mi młodego. Ja potem zostaję sama, smyk idzie do przedszkola, odbiera go teściowa i zabiera do siebie (musi siedzieć u siebie bo z kolei ma psa po operacji, ze szwami na całym brzuchu i nie może go zostawić samego), mąż syna odbiera do domu po pracy. Tym sposobem wczoraj zjadłam śniadanie o 7 a obiad mi dowiózł po 18. A co w międzyczasie? Jak sobie nie wstanę i nie zrobię to z głodu zdechnę, a dowożą do nas co najwyżej pizzę, przecież nie będę się żywić pizzą. Tym bardziej mnie to przeraża, że pewnie zaraz wejdę w okres cukrzycowy i wtedy nie ma zmiłuj, robienie posiłków zajmuje pół dnia i drugie pół ich spożywanie i mierzenie cukru
No może trochę koloryzuję, ale rzeczywiście ze Stasiem żeby jakkolwiek kontrolować ten cukier musiałam w zasadzie jeść nawet 7 posiłków dziennie (ostatni o północy) a liczbę produktów dozwolonych miałam bardzo ograniczoną i moja dieta bardzo się wtedy różniła od tego, co jada mój mąż czy moi teściowie, więc musiałam sobie gotować zupełnie osobne rzeczy. Idę siusiu? No przecież oczywiście, że nie ma papieru, kto by się przejmował założeniem papieru? Więc trzeba się wdrapać na stołek i zdjąć z górnej półki, gdzie mąż wtrynił zapas. Do dziecka wbrew pozorom też trzeba czasem wstać nawet, jak ktoś jest w domu. Bo a to prysznic, a to toaleta, a to wyjście z psem, a dziecko akurat w tym momencie, kiedy drugi opiekun zniknie z horyzontu, musi mieć jakąś bardzo pilną potrzebę, gdzieś utknie, się przewróci albo cokolwiek takiego. O. I to jest właśnie leżenie. A mąż chodzi jak osa bo zmęczony, tu praca, tu studia, tu wyjazdy, tu dziecko, tu zakupy, pranie, prasowanie i za dużo tego na głowie wychodzi. I to dopiero 5 dzień! Co będzie dalej?
Szukam jakiejś pani, która by wpadła raz w tygodniu posprzątać i poprasować i jestem załamana. Panie sobie życzą 20 zł za godzinę plus zwrot kosztów dojazdu. Przepraszam, ale to jest nienormalne. Nauczyciel z wykształceniem magisterskim za pełen etat przyniesie 1800 zł, a ma ogromną odpowiedzialność i stresującą pracę. I nieraz noce zarywa, żeby ze wszystkim się wyrobić. A pani wpadnie (oczywiście bez własnych środków czystości), posprząta, wyjdzie i może o pracy zapomnieć, za co przy pięciu dniach pracy w tygodniu i 4 tygodniach w miesiącu zainkasuje 3200 zł i jeszcze uważa, że należy jej się zwrot kosztów dojazdu. Ja bardzo szanuję pracę pań, które trudzą się sprzątaniem, ale to naprawdę trochę stanęło na głowie.