Dziękuję, Wasze słowa w 100% wyrażają to co czuję a czego nawet nie potrafię nazwać i powiedzieć na głos. Mimo to nie jestem w stanie pogodzić się z tym co mnie spotkało, wiem że nie jestem nikim szczególnym ale naprawdę mimo młodego wieku przeszłam w życiu tak wiele krzywd, że myślałam, byłam pewna że więcej mnie nie spotka.
Wiem jest nas tak wiele, i mnóstwo z nas musi przechodzić te tragedie wielokrotnie, tylko dlaczego? Dlaczego kobiety które, ćpają, piją nie dbają o siebie mogą donosić ciąże i urodzić zdrowe dzieci? Dlaczego rodzą kobiety, które później mordują swoje maleństwa? Dlaczego do cholery to nie im są odbierane te wszystkie dzieciątka? Staramy się często po kilka lat, dbamy o siebie, wykonujemy masę badań, ciągle trzymając się tej nadziei, że kiedyś się uda...
my staraliśmy się rok o nasze szczęście i już traciłam nadzieję... w sierpniu wyjechaliśmy na tydzień nad morze, było cudownie, piękna pogoda, wspaniale spędziliśmy czas z mężem a po powrocie mieliśmy się udać do kliniki zbadać jego nasienie. Tydzień, dwa minęły było dużo ważniejszych spraw, a ja pewnego popołudnia, dzień przed planowaną miesiączką zrobiłam test. Nie wiem dlaczego, byłam pewna że dostanę @, ale jakoś instynktownie poczułam, że muszę go zrobić. W ogóle to był dziwny czas, niby PSM się już skończyło a ja miałam taką huśtawkę nastrojów jak nigdy, a przecież powinnam już się wyciszyć... gdy zobaczyłam dwie kreski nie mogłam w to uwierzyć, myślałam że test jest zepsuty i dlatego taki wynik... zaraz zrobiłam kolejny i to samo, telefon do męża żeby natychmiast przyjechał do domu... tego wieczora zaliczył jeszcze 4 apteki a pozytywnych testów mam całe pudełko.
od razu podzieliśmy się tym szczęściem z moją mamą i siostrą, był płacz wzruszenia, szczęścia, dużo śmiechu...
po kilku dniach umówiłam się do lekarza... poza ogromnym zmęczeniem, bólem piersi i tymi skrajnie różnymi humorkami nic mi nie dolegało...
na wizycie wszystko ok, pęcherzyk miał odpowiednią wielkość, jedynie obok niego był mały krwiak, lekarz zapisał duphaston i zwolnienie na 2 tyg do kolejnej wizyty. Trochę się bałam, ale dużo czytałam, jedyne co do mnie docierało to że krwiak na pewno się wchłonie a jak już biorę duphaston to tydzień i nie będzie po nim śladu to był 5 tc wg OM
Z objawów to jedynie ból piersi, i czasami ból podbrzusza no wiadomo w moim przypadku to mogło chodzić jedynie o powiększającą się macicę.
Bardzo o siebie dbałam, robiłam wszystkie badania, cieszyłam się z dobrych wyników, nakupiłam mnóstwo książek o ciąży i dzieciach, mnóstwo kosmetyków, kremy na rozstępy, na piersi i cellulit. Jadłam regularnie i zdrowo, warzywa z ekologicznych upraw, jajka od zielononóżki, kurczaki z eko farmy... w zasadzie ochotę największą miałam na kanapki z pomidorem i pierogi ze szpinakiem. Więc jeździliśmy z mężem po restauracjach szukając pierogów idealnych... wieczorami obowiązkowo musiał być sorbet truskawkowy, inaczej bym nie zasnęła... to było tyle z zachcianek. Mogłam jeść wszystko, nie miałam mdłości, nie wymiotowałam, zero zaparć no ogólnie żadnych przykrych objawów, tyle że ból powiększających się piersi... na forum dziewczyny gratulowały mówiły żeby się cieszyć bo biedne rzygały od rana do wieczora, nie jedna wylądowała pod kroplówką, a ja mogłam góry przenosić.
W 7 tc kolejna wizyta u lekarza, nie reagował na to, że w zasadzie skarżę się na brak objawów, wg niego było wszystko ok, krwiak się wchłonął, pęcherzyk urósł a moje maleństwo miało 3 mm, dalej miałam siedzieć w domku i brać duphaston no i witaminy ciążowe, ale te to już zaczęłam brać na długo przed nią, łykałam femibion.
Po wizycie zaczęły się największe niepokoje jak zaczęłam czytać, że dziecko jest troszkę za małe jak na ten wiek ciąży, a w ogóle była rozczarowana, że nie usłyszałam jeszcze serduszka, wmawiałam sobie że może owulacja się przesunęła i ciąża jest młodsza... taaa
przez dwa tygodnie do kolejnej wizyty dolegliwości jakie do tej pory miałam zaczęły ustępować, już nie musiałam wstawać w nocy na siusiu i piersi znacznie mniej bolały. Jedynie brzuszek zaczął jakby się powiększać... cały czas wewnętrznie czułam, hej nie jest ok ale ja nie lubię szukać problemów i na siłę wmawiałam sobie jest dobrze, i cudownie...
w 9 tc kolejna wizyta u gina pojechałam wyjątkowo w poniedziałek chodź zawsze to był wtorek ale nie mogłam znieść tego jakby strachu... siedzieliśmy z mężem w poczekalni, tacy szczęśliwi, po wizycie mieliśmy jechać na nasze ulubione pierogi... mąż prosił zanim weszłam zawołaj jak będziecie słuchać serduszka też chcę...
później to już jeden wielki dramat
jedyne co lekarz powiedział to, że wolałby żeby były jakieś ciążowe objawy typu mdłości, wymioty, wg niego wtedy wiadomo, że ciąża się rozwija... no moja się nie rozwinęła...
Plenitude tak, na pewno będę chciała zrobić jakieś badania, jestem w trakcie czytania wątku o badaniach po poronieniu, zastanawiam się może od razu robić kariotyp? po zabiegu było wykonane badanie histopatologiczne, jeszcze tydzień czekania na wyniki a na kontrolę do gina mam iść po pierwszej @ i tak myślałam, że może wtedy ustalimy jakiś wspólny tor badań. Nie liczę na to że da mi skierowanie na badania i będzie czekać razem ze mną niecierpliwie na wyniki, takie rzeczy to się nie dzieją, ja i tak chodzę do lekarzy prywatnie, za wszystkie badania płacę i liczę tylko na jego fachową opinię. Tak na pewno powie, że po pierwszym poronieniu nie ma po co się badać, wystarczy się starać, ale ja już się wystarczająco długo starałam...
Mam kilka takich "fizycznych" pytań
Dziewczyny, jak długo mogę czekać na @? moje cykle trwały średnio 28/29 dni, czy teraz jestem w jakimś cyklu, czy poza wszelkimi kategoriami i mam czekać na @ i od niej zacząć liczyć? To normalne, że po łyżeczkowaniu mam tylko bardzo delikatne plamienia? a w zasadzie taki jakby śluz w kolorze łososiowym? Tzn tego dnia po zabiegu pojawiło się krwawienie ale bardzo skąpe, czy to dobre objawy? Fizycznie czuję się bardzo dobrze, jedynie głowa boli ale to pewnie przez papierosy.. tak wróciłam do palenia i może przez nerwy ten ból. Biorę jakieś ziołowe tabletki na uspokojenie ale to chyba nie działa, może psychiatra przepisze coś skutecznego...
Wczoraj ulepiłam po raz pierwszy pierogi... oczywiście ze szpinakiem... podobno mąż lepszych nigdy nie jadł... rzeczywiście wyszły doskonałe... Zrobiłam to dla niego, tak bardzo się stara, żebym poczuła się lepiej, próbuje być zabawny bym choć na chwilę się uśmiechnęła, dzwoni, pyta, troszczy się bardzo choć też nie jest mu lekko... czemu do cholery musimy tak cierpieć?!
Dziękuję, za wsparcie, przykro mi jedynie, że w takich okolicznościach mogę poznać tyle mądrych i życzliwych osób.
Wiem jest nas tak wiele, i mnóstwo z nas musi przechodzić te tragedie wielokrotnie, tylko dlaczego? Dlaczego kobiety które, ćpają, piją nie dbają o siebie mogą donosić ciąże i urodzić zdrowe dzieci? Dlaczego rodzą kobiety, które później mordują swoje maleństwa? Dlaczego do cholery to nie im są odbierane te wszystkie dzieciątka? Staramy się często po kilka lat, dbamy o siebie, wykonujemy masę badań, ciągle trzymając się tej nadziei, że kiedyś się uda...
my staraliśmy się rok o nasze szczęście i już traciłam nadzieję... w sierpniu wyjechaliśmy na tydzień nad morze, było cudownie, piękna pogoda, wspaniale spędziliśmy czas z mężem a po powrocie mieliśmy się udać do kliniki zbadać jego nasienie. Tydzień, dwa minęły było dużo ważniejszych spraw, a ja pewnego popołudnia, dzień przed planowaną miesiączką zrobiłam test. Nie wiem dlaczego, byłam pewna że dostanę @, ale jakoś instynktownie poczułam, że muszę go zrobić. W ogóle to był dziwny czas, niby PSM się już skończyło a ja miałam taką huśtawkę nastrojów jak nigdy, a przecież powinnam już się wyciszyć... gdy zobaczyłam dwie kreski nie mogłam w to uwierzyć, myślałam że test jest zepsuty i dlatego taki wynik... zaraz zrobiłam kolejny i to samo, telefon do męża żeby natychmiast przyjechał do domu... tego wieczora zaliczył jeszcze 4 apteki a pozytywnych testów mam całe pudełko.
od razu podzieliśmy się tym szczęściem z moją mamą i siostrą, był płacz wzruszenia, szczęścia, dużo śmiechu...
po kilku dniach umówiłam się do lekarza... poza ogromnym zmęczeniem, bólem piersi i tymi skrajnie różnymi humorkami nic mi nie dolegało...
na wizycie wszystko ok, pęcherzyk miał odpowiednią wielkość, jedynie obok niego był mały krwiak, lekarz zapisał duphaston i zwolnienie na 2 tyg do kolejnej wizyty. Trochę się bałam, ale dużo czytałam, jedyne co do mnie docierało to że krwiak na pewno się wchłonie a jak już biorę duphaston to tydzień i nie będzie po nim śladu to był 5 tc wg OM
Z objawów to jedynie ból piersi, i czasami ból podbrzusza no wiadomo w moim przypadku to mogło chodzić jedynie o powiększającą się macicę.
Bardzo o siebie dbałam, robiłam wszystkie badania, cieszyłam się z dobrych wyników, nakupiłam mnóstwo książek o ciąży i dzieciach, mnóstwo kosmetyków, kremy na rozstępy, na piersi i cellulit. Jadłam regularnie i zdrowo, warzywa z ekologicznych upraw, jajka od zielononóżki, kurczaki z eko farmy... w zasadzie ochotę największą miałam na kanapki z pomidorem i pierogi ze szpinakiem. Więc jeździliśmy z mężem po restauracjach szukając pierogów idealnych... wieczorami obowiązkowo musiał być sorbet truskawkowy, inaczej bym nie zasnęła... to było tyle z zachcianek. Mogłam jeść wszystko, nie miałam mdłości, nie wymiotowałam, zero zaparć no ogólnie żadnych przykrych objawów, tyle że ból powiększających się piersi... na forum dziewczyny gratulowały mówiły żeby się cieszyć bo biedne rzygały od rana do wieczora, nie jedna wylądowała pod kroplówką, a ja mogłam góry przenosić.
W 7 tc kolejna wizyta u lekarza, nie reagował na to, że w zasadzie skarżę się na brak objawów, wg niego było wszystko ok, krwiak się wchłonął, pęcherzyk urósł a moje maleństwo miało 3 mm, dalej miałam siedzieć w domku i brać duphaston no i witaminy ciążowe, ale te to już zaczęłam brać na długo przed nią, łykałam femibion.
Po wizycie zaczęły się największe niepokoje jak zaczęłam czytać, że dziecko jest troszkę za małe jak na ten wiek ciąży, a w ogóle była rozczarowana, że nie usłyszałam jeszcze serduszka, wmawiałam sobie że może owulacja się przesunęła i ciąża jest młodsza... taaa
przez dwa tygodnie do kolejnej wizyty dolegliwości jakie do tej pory miałam zaczęły ustępować, już nie musiałam wstawać w nocy na siusiu i piersi znacznie mniej bolały. Jedynie brzuszek zaczął jakby się powiększać... cały czas wewnętrznie czułam, hej nie jest ok ale ja nie lubię szukać problemów i na siłę wmawiałam sobie jest dobrze, i cudownie...
w 9 tc kolejna wizyta u gina pojechałam wyjątkowo w poniedziałek chodź zawsze to był wtorek ale nie mogłam znieść tego jakby strachu... siedzieliśmy z mężem w poczekalni, tacy szczęśliwi, po wizycie mieliśmy jechać na nasze ulubione pierogi... mąż prosił zanim weszłam zawołaj jak będziecie słuchać serduszka też chcę...
później to już jeden wielki dramat
jedyne co lekarz powiedział to, że wolałby żeby były jakieś ciążowe objawy typu mdłości, wymioty, wg niego wtedy wiadomo, że ciąża się rozwija... no moja się nie rozwinęła...
Plenitude tak, na pewno będę chciała zrobić jakieś badania, jestem w trakcie czytania wątku o badaniach po poronieniu, zastanawiam się może od razu robić kariotyp? po zabiegu było wykonane badanie histopatologiczne, jeszcze tydzień czekania na wyniki a na kontrolę do gina mam iść po pierwszej @ i tak myślałam, że może wtedy ustalimy jakiś wspólny tor badań. Nie liczę na to że da mi skierowanie na badania i będzie czekać razem ze mną niecierpliwie na wyniki, takie rzeczy to się nie dzieją, ja i tak chodzę do lekarzy prywatnie, za wszystkie badania płacę i liczę tylko na jego fachową opinię. Tak na pewno powie, że po pierwszym poronieniu nie ma po co się badać, wystarczy się starać, ale ja już się wystarczająco długo starałam...
Mam kilka takich "fizycznych" pytań
Dziewczyny, jak długo mogę czekać na @? moje cykle trwały średnio 28/29 dni, czy teraz jestem w jakimś cyklu, czy poza wszelkimi kategoriami i mam czekać na @ i od niej zacząć liczyć? To normalne, że po łyżeczkowaniu mam tylko bardzo delikatne plamienia? a w zasadzie taki jakby śluz w kolorze łososiowym? Tzn tego dnia po zabiegu pojawiło się krwawienie ale bardzo skąpe, czy to dobre objawy? Fizycznie czuję się bardzo dobrze, jedynie głowa boli ale to pewnie przez papierosy.. tak wróciłam do palenia i może przez nerwy ten ból. Biorę jakieś ziołowe tabletki na uspokojenie ale to chyba nie działa, może psychiatra przepisze coś skutecznego...
Wczoraj ulepiłam po raz pierwszy pierogi... oczywiście ze szpinakiem... podobno mąż lepszych nigdy nie jadł... rzeczywiście wyszły doskonałe... Zrobiłam to dla niego, tak bardzo się stara, żebym poczuła się lepiej, próbuje być zabawny bym choć na chwilę się uśmiechnęła, dzwoni, pyta, troszczy się bardzo choć też nie jest mu lekko... czemu do cholery musimy tak cierpieć?!
Dziękuję, za wsparcie, przykro mi jedynie, że w takich okolicznościach mogę poznać tyle mądrych i życzliwych osób.
Ostatnia edycja: