Hej Dziewczyny!
Wpadłam na chwilę, żeby się z Wami podzielić moimi przeżyciami...
Znów przeżyłam chwile grozy... Miałam wczoraj rano wypadek samochodowy... Z mojej winy niestety... Nie zauważyłam samochodu, nie wiem, straciłam koncentrację i uderzyłam na czołowe... Byłam zapięta w pasach, a mimo wszystko wyrżnęłam kolanami w deskę pod kierownicą... Na moje nieszczęście trafiłam na babę kierowcę i to straszną histeryczkę. Znaczy, wcale się nie dziwię jej, ale skoro przyznałam się od razu do winy i wytłumaczyłam i poprosiłam, żeby już tak nie krzyczała, bo sytuacji nie zmienimy to czego się drzeć??? I prosiłam ją, że jestem w ciąży i i tak jestem zdenerwowana, a najważniejsze, że nic jej ani mnie się nie stało...ale ona swoje. Dobrze, że z jakimś panem jechała, to on ją zaczął uspokajać i juz potem było oki. Nie wezwała policji, chyba na moje szczęście raczej i spisałyśmy oświadczenie. Ja na szczęście prowadziłam wieksze autko, więc uszkodzenia nie są tragiczne, ale ona jechała Corsą i tam masakra...
Bardzo się zdenerwowałam, bolał mnie brzuch, był taki napięty jakby miał zaraz pęknąć. Więc poprosiłam męża, żeby zawiózł mnie do szpitala w naszym mieście... No i jak zwykle na służbę zdrowia zawsze można liczyć!!! Zgłosiłam sie na ginekologiczną izbę przyjęć i tam pani pielęgniarka zmierzyła mi temp. i ciśnienie i zadzwoniła do lekarza. A lekarz przez telefon zadecydował, że trzeba mnie położyc na oddział. Po czym pielęgniarka mnie zapytała, czy ja chcę. Więc ja na to - że może najpierw by mnie ktoś obejrzał, bo mam nadzieję, że to po prostu nerwy to po co mam 3 dni w szpitalu leżeć na patologii i się zdenerwowac jeszcze bardziej tym co tam zobaczę??? Pani przekazała dr, że nie chcę na oddział i powiedział, że zatem zaraz będzie. To " zaraz " trwało godzinę, gdzie juz mnie kręgosłup zaczął boleć od siedzenia na krześle i brzuch coraz bardziej mi się dawał we znaki... Pani zadzwoniła jeszcze raz po lekarza i sie okazało, że pan dr szanowny poszedł na cesarkę i nie wiadomo ile to potrwa. Więc mój mąż zadzwonił do kliniki, gdzie jestem prowadzona i tam powiedziano, żeby przyjechać, a w razie konieczności oni też moga mnie zostawić na dobę do obserwacji... No i pojechaliśmy - 80 km. A pani pielęgniarka ze szpitala na odchodne powiedziała mi, że życzy zdrówka i żeby wszystko dobrze było! Super!
Dojechaliśmy do kliniki, przyjął mnie sympatyczny pan dr, bo mój akurat dyżuru nie miał i okazało się , że wszystko jest dobrze. Dzidziuś rośnie, szaleje, serducho mu bije, łożysko ok. Tylko bardzo napięty brzuch miałam, więc dostałam papaweryne w dupke i do domu... Tylko kilka dni odpoczynku mi zalecił... No i dziś jest w miarę dobrze, jeszcze NoSpę muszę tylko brać Dobrze, że to się dobrze skończyło, bo bym chyba komuś łeb urwała
A to co teraz mamy za problemy z samochodem, żeby dostać samochód zastępczy to inna sprawa. Ale już i tak mnóstwo napisałam, więc na razie odpuszczę...;-)
Wpadłam na chwilę, żeby się z Wami podzielić moimi przeżyciami...
Znów przeżyłam chwile grozy... Miałam wczoraj rano wypadek samochodowy... Z mojej winy niestety... Nie zauważyłam samochodu, nie wiem, straciłam koncentrację i uderzyłam na czołowe... Byłam zapięta w pasach, a mimo wszystko wyrżnęłam kolanami w deskę pod kierownicą... Na moje nieszczęście trafiłam na babę kierowcę i to straszną histeryczkę. Znaczy, wcale się nie dziwię jej, ale skoro przyznałam się od razu do winy i wytłumaczyłam i poprosiłam, żeby już tak nie krzyczała, bo sytuacji nie zmienimy to czego się drzeć??? I prosiłam ją, że jestem w ciąży i i tak jestem zdenerwowana, a najważniejsze, że nic jej ani mnie się nie stało...ale ona swoje. Dobrze, że z jakimś panem jechała, to on ją zaczął uspokajać i juz potem było oki. Nie wezwała policji, chyba na moje szczęście raczej i spisałyśmy oświadczenie. Ja na szczęście prowadziłam wieksze autko, więc uszkodzenia nie są tragiczne, ale ona jechała Corsą i tam masakra...
Bardzo się zdenerwowałam, bolał mnie brzuch, był taki napięty jakby miał zaraz pęknąć. Więc poprosiłam męża, żeby zawiózł mnie do szpitala w naszym mieście... No i jak zwykle na służbę zdrowia zawsze można liczyć!!! Zgłosiłam sie na ginekologiczną izbę przyjęć i tam pani pielęgniarka zmierzyła mi temp. i ciśnienie i zadzwoniła do lekarza. A lekarz przez telefon zadecydował, że trzeba mnie położyc na oddział. Po czym pielęgniarka mnie zapytała, czy ja chcę. Więc ja na to - że może najpierw by mnie ktoś obejrzał, bo mam nadzieję, że to po prostu nerwy to po co mam 3 dni w szpitalu leżeć na patologii i się zdenerwowac jeszcze bardziej tym co tam zobaczę??? Pani przekazała dr, że nie chcę na oddział i powiedział, że zatem zaraz będzie. To " zaraz " trwało godzinę, gdzie juz mnie kręgosłup zaczął boleć od siedzenia na krześle i brzuch coraz bardziej mi się dawał we znaki... Pani zadzwoniła jeszcze raz po lekarza i sie okazało, że pan dr szanowny poszedł na cesarkę i nie wiadomo ile to potrwa. Więc mój mąż zadzwonił do kliniki, gdzie jestem prowadzona i tam powiedziano, żeby przyjechać, a w razie konieczności oni też moga mnie zostawić na dobę do obserwacji... No i pojechaliśmy - 80 km. A pani pielęgniarka ze szpitala na odchodne powiedziała mi, że życzy zdrówka i żeby wszystko dobrze było! Super!
Dojechaliśmy do kliniki, przyjął mnie sympatyczny pan dr, bo mój akurat dyżuru nie miał i okazało się , że wszystko jest dobrze. Dzidziuś rośnie, szaleje, serducho mu bije, łożysko ok. Tylko bardzo napięty brzuch miałam, więc dostałam papaweryne w dupke i do domu... Tylko kilka dni odpoczynku mi zalecił... No i dziś jest w miarę dobrze, jeszcze NoSpę muszę tylko brać Dobrze, że to się dobrze skończyło, bo bym chyba komuś łeb urwała
A to co teraz mamy za problemy z samochodem, żeby dostać samochód zastępczy to inna sprawa. Ale już i tak mnóstwo napisałam, więc na razie odpuszczę...;-)