reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Ciąża Po Poronieniu

Witam się z Wami poniedziałkowo
Anastazja - jestem, jestem...
Widzę, że w ostatnim czasie bardzo dużo nowych Mamuś tu przybyło. Przykro mi bardzo. Chciałabym, żeby ta "plaga" strat mogła się skończyć, żebyśmy wszystkie w końcu mogły się cieszyć dziećmi. Życzę Wam dużo sił Dziewczyny!
Podczytuję Was, ale jakoś nie mogę się zebrać do regularnego pisania. U mnie w sumie nic nowego. Czekam na swoje zielone światło. Biorę teraz luteinę. I po następnym cyklu mam wizytę u gin. Wtedy okaże się, czy mam pozwolenie. Mam nadzieję, że jeśli będziemy już mogli się starać o Dzidziusia, to będzie to współgrać z moim organizmem, bo jak na razie to jakaś klapa:( W miarę poradziłam sobie z bólami kręgosłupa, ale za to męczą mnie napięciowe bóle głowy. Lekarz powiedział, że trudno stwierdzić, czy to wina kręgosłupa, czy raczej nerwów:( Kazał mi się wyciszyć. Przyznam, że to trudne, bo wciąż powraca do mnie myśl, że gdyby wszystko potoczyło się inaczej, za kilkanaście dni zostałabym mamą. Powiem Wam, że im bliżej terminu, w którym Staś miał przyjść na świat, tym mi gorzej. Myślałam, że z biegiem czasu będzie lżej, ale tak nie jest:(
Zmykam, a Wam życzę dobrego poniedziałku.

Ps. Karollciu33 - udanej wizyty jutro! Trzymam kciuki, żeby wszystko było ok!
Karolcia81 - współczuję takiego PMS. U mnie jak na razie jedynie piersi zaczynają boleć, ale do soboty i @ jeszcze daleko i pewnie hormony poszaleją. Szkoda, że tak ciężko wymyśleć na to jakiś sposób...
 
Ostatnia edycja:
reklama
karolcia81 nie martw się jedziemy na tym samym wózku :) prawie ten sam rocznik, bez małego brzdąca pałętającego się koło nóg. W moim wieku moja mama miała już mnie i brata. Musisz myśleć pozytywnie. W tamtym cyklu postanowiłam że jeśli będzie się @ spuźniac o 3 dni to dopiero zrobie test i starać się odganiać myśli o dzidzi jak tylko się pojawią. Starać się w dni płodne ale bardziej patrzeć na przyemnosc a nie na prokreację. trochę pomogło.
A może masz te nastroje bo zaskoczyło? A jeśli nie to trzymaj się myśli że za 2 tyg znowu szansa. Nie poddawaj się. Leki działają, gin i ty wiecie na czym stoicie więc czekać, czekać czekać (sama sobie to powtarzam jak modlitwe)
A co do obowiązków domowych to ja tez mam czasem dość robic za gosposie.Ale z drógiej strony mój M też ma obowiązki które tylko on wykonuje a ja nie.
 
Ostatnia edycja:
Karolciu81 kochana zobaczysz wszystko się ułoży i będzie dobrze. Jesteś po opieką i to dobra opieką, podleczysz się i będzie ok. Ja to wiem, ze jest ciężko jak widzi się na około kobiety w ciąży jak wie się, że ktoś ma podobny problem zdrowotny jak ja a ma już dziecko to przychodzą takie myśli, ze jej się udało ale mi nie musi. Ja miałam tak samo , włączać ze swoją tarczyca z tymi hormonami, które mimo tak dużej dawki nie spadały... a jeszcze zaczęły rosnąć , było ciężko , każde wyniki to był płacz i krzyk i za każdym razem podnosiłam się i wierzyłam uda się... a teraz co tak się spodobało mojemu synkowi w brzuszku ,że raczej nie mam ochoty z stad wyjść.
Będę trzymać kciuki za Ciebie i wierzyć,że doczekasz się także takiego cudu!!!!
 
martusionek - oj...faktycznie coś sie przeterminowywać zaczynacie.....mały Tomaszek ma tam tak dobrze...a tu taka zima, że mu sie trudno dziwić, że nie chce dac sie wypchnąć.
Trzymaj się i dzięki za ciepłe słowa!
 
Witajcie,
nie zaglądam do Was często, ale myślę o każdej z Was i za każdą trzymam kciuki. Chcę tylko Wam napisać, żebyście nigdy się nie poddawały i nie traciły nadziei!!! Warto walczyć do samego końca, mimo iż wiem, że czasem sił brakuje na dalszą walkę...pozwólcie sobie czasem na "mały dołek", na płacz itp. Ale zaraz potem, starajcie się wziąć w garść i stanąć do walki, walki o Mały Wielki Cud...
Ściskam Was bardzo serdecznie i przesyłam fluidki ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
 
linnea82 tak winik z histo mam juz od miesiaca niczego nie wykryto wszystko bylo dobrze, nawet sekcja niczego nie wykryla.
a jezeli chodzi o badania to ja juz wszystkie zrobilam na prywatnie oczywiscie te ktore mi kazala znajoma histopatoloczka bo na poczatku moj gin stwierdzil ze narazie nie wysle mnie na zadne badania ale ja jestem w goracej wodzie kompana i nie moglam czekac i wyniki tez sa ok tylko anty cial nie mam na zoltaczke i musze sie zastrzepic i na grype tez
 
Witajcie dziewczynki
Niewiele z Was mnie pamięta. Bo bardzo Was zaniedbałam. Ale życie zmienia priorytety i czasem po prostu brakuje sił i czasu na ogarnięcie wszystkich wątków na BB.

Napiszę troszkę o sobie na wyraźne prośby dziewczynek (tych które mnie jeszcze pamiętają).
Jak wiecie urodziłam mój największy cud - kochaną córeczkę Laurę (Lori) 22 listopada zeszłego roku. Po bardzo ciężkiej o niełatwej drodze do szczęścia w końcu i dla nas zaświeciło słoneczko. Nie było łatwo, ciąża nie była usłana różami.. i znów te które są wtajemniczone wiedzą ile razy krwawiłam(do 9 tyg chyba z 3 razy byłam w szpitalu), wręcz myślałam raz że to już koniec takie skrzepy ze mnie wyleciały (był to 9tc i 5 dzień) ale moja niunia postanowiła być dzielna i nie dać się. Wtedy okazał się cud.. bo ja pojechałam na zabieg do szpitala a tam okazał się największy cud.. malutka Laura machała do mnie swoimi łapkami i nóżkami.. a ja ryczałam ze szczęścia. Tak- to był cud! Bo każda z Was po ilości krwi i skrzepów myślałaby że to koniec.. zresztą nie jedną stratę przeżyłam by tego nie wiedzieć.. a jednak Laura rosła dalej.. Później okazało się że ma krwiaka... ogromnego krwiaka większego od dzidzi.. marne szanse mi dawali, lecz powiedzieli jaki był duży dopiero wtedy gdy "wygrałyśmy" z Niunią po raz kolejny i dopiero w 19 tc krwiak się wchłonął i część wylał na zewnątrz.. żeby przygód było mniej.. to później okazało się że w szpitalu złapałam bakterię.. leczenie kolejny raz antybiotykami (bo wcześniej leczyłam się kilka razy już od samego początku ciąży od 4tc na gardło).Później znów szyjka nie trzymała.. skróciła się strasznie w bardzo krótkim okresie czasu i było już zewnętrzne rozwarcie.. to było również w 19tc.. musieliśmy czekać aż posiew będzie jałowy.. Nikt nie chciał pobrać z szyjki wymazu w tak obciążonej ciąży. W końcu "zmusiłam" w Krakowie babkę by to w końcu zrobiła.. ona ze strachem pobrała wymaz.. i powiedziała że nie wie co dalej będzie..
Ok... posiew wyszedł ok.. mogłam mieć założony pessar. Pojechałam do szpitala do Wawy do swojej dr Ewy.. założyła pessar ale szyjka była tak krótka 1.22mm z rozwarciem zewnętrznym że zastanawiała się czy aby nie zostawić mnie już do końca mej ciąży w szpitalu w Wawie ponad 300 km od najbliższej mi rodziny..
Ale to był 22tc i powiedziała że póki co "nic więcej nie mogą mi pomóc oprócz leżenia, bo sterydy na rozwój płucek dają najwcześniej dopiero od 24tc. Więc mogę jechać do domu i się oszczędzać".
Pojechałam.. tydzień przeleżałam plackiem.. ale to było ponad moje siły.. Moja dr Ewa pozwoliła mi w miarę normalnie funkcjonować (bo po to się w końcu zakłada pessar) ale mam naprawdę najwyżej "tylko chodzić spacerkiem i nic nie dźwigać, nie robić, pracować itp" więc ulga... chodziłam sobie na spacerki.. i trwałam.. Na wizycie pessar trzymał.. miałam w 28 tc przyjechać na sterydoterapię.. znów się rozchorowałam.. kolejny antybiotyk.. sterydy trzeba przełożyć bo osłabiają organizm i mogłoby być źle.. zresztą jeszcze taka podróż do Wawy tak samo. Więc trzeba być zdrowym by przejść przez to..
Dzwonię do mojej dr że coś mam "mokro" tam.. Ona boi się podejrzenia że mogą to sączyć się wody.. ale na "szczęście" za 2 dni jadę do Wawy na sterydki.
30tc jestem w Wawie na sterydoterapi z podejrzeniem odchodzenia wód. Na szczęście po różnych zabiegach i badaniach wykluczają sączenie się wód ale okazuje się że mała po sterydach nie chce się ruszać.. więc decyzją lekarzy zostaję na dłużej.. płacz i pytanie co jeszcze.. Gdy mała zwiększa aktywność mam mieć przed wyjazdem jeszcze "porządne" usg i dopiero mnie puszczą. Robi je (to usg) jakaś "sława" w szpitalu.. bardzo bardzo nie miły gostek. Pyta się czy nie było do tąd problemów z tym że dzidzia jest mniejsza. Ja że nie.. że termin nawet wyprzedzał ten pierwotny.. a On że wg niego termin jest prawie o miesiąc późniejszy.. nie wiedziałam co to znaczy..
Na opisie napisał "podejrzenie hipotrofii płodu" Nie wiedziałam co to znaczy.
Nie chcieli mnie wypuścić z takim wpisem.. ale w końcu po moich prośbach.. wypuścili z zaleceniem co 3 dni kontrolnych ktg i raz w tygodniu kontrolą usg czy mała rośnie (hipotrofia płodu to znaczy że mała nie przybierała na wadze.. i nie rosła prawidłowo.. tak jakby zatrzymała się w rozwoju. To tak na chłopski rozum Wam tłumaczę.) Za 2 tyg mam przyjechac do Wawy na wizytę do swojej lekarki i wtedy decyzja czy nie trzeba zostać już do końca w szpitalu. 2 tygodnie w nerwach.. w Tarnowie patrzą na mnie jak na wariatkę ktg w 30tc "śmieszne dla nich" noo ale jak płacę to mi robią.. (skierowanie z Wawy nie jest ważne). Usg.. mała przybrała na wadze.. ale ja tam nie wierzę tarnowskim lekarzon i im prahistorycznemu usg na szpitalu.. jadę do Wawy spakowana już do szpitala na wypadek gdyby trzeba było zostać.
U dr Ewy okazuje się że moja niunia urosła!!! Nie dużo ale urosła (dalej jest mniejsza jak powinna ale hipotrofii raczej już nie ma - trzeba jeszcze obserwować ale zmierza ku dobremu).. więc decyzja dr Ewy.. możesz jechać do domku ale za 2 góra 3 tygodnie (jeśli wytrzymasz) kładę Cię już na oddział i czekamy na rozwiązanie CC. Jestem przeszczęśliwa.. naprawdę.. z tego wszystkiego idziemy z siostra i mężem na kolację.. do Złotych Tarasów ;)
 
Ostatnia edycja:
cd.. nie zmieści się w jednym poście hehe

Końcówka 34tc przykrwawiłam.. na wkładce.. tel do dr Ewy.. "sprawdź na szpitalu ktg i jeśli decyzja lekarzy zdążysz przyjechać wsiadaj w auto i w drogę (był to piątek przed wszystkimi świętymi..) Jestem w Tarnowie na szpitalu.. ktg ok - ufff . Chcę by Lekarz zbadał mi jeszcze czy pessar trzyma. Kładę się na fotel.. rozkładam nogi, ON bada iiiiii..... co sciąga mi pessar!!!! Zaniemówiłam z wrażenia! Nie wiedziałam co jest grane! Co On zrobił??? Co on sobie myśli? Debil nie umiał zbadać i nie wiedział jak się bada z pessarem! Nie wiedział idiota że tylko delikatnie by go nie naruszyć wkłada się opuszka palca i sprawdza czy trzyma itp. A on mi go ściągnął!!!!!!!! Mówi do położnej by go zdezynfekowała i mi go s powrotem założy. Założył a ja w myślach błagałam Pana Boga bym dojechała do Wawy z tak naruszonym pessarem. Debil!
Wsiadamy w auto, mąż z wrażania że mogę urodzić nie prowadził, mój brat się zgodził nas zawieść.. Jedziemy. Jesteśmy w połowie drogi dzwoni do mnie dr Ewa że nie ma miejsca w szpitalu (że nawet taki ciężki przypadek jak ja przetransportowali śmigłowcem do jakiegoś tam szpitala (już nie pamiętam miejscowości) bo u nich jest tak przepełnione i jest odgórny zakaz przyjmowania nowych pacjentów)Mnie zesłabiło. Po długiej rozmowie z moja doktorką. Zdecydowałam że nie wracam do Tarnowa ani nie szukam szczęścia w Krakowie (byłam już w połowie drogi do Wawy i musiałabym się wracać i robić kolejne 100km do obcego miasta gdzie nie znam szpitali i lekarzy).. miałam czekać na tel od mojej doktorki.. co uda się jej załatwić. Udało się jej.. dzięki znajomością umieścić mnie w szpitalu Instytucie Matki i Dziecka w Wawie na bloku porodowym bo nigdzie indziej nie było miejsca.. ale dobre i to. Jestem w dobrych rękach. A najbardziej nam wszystkim chodziło nie o mnie tylko cały czas o moją córeczkę Laurę i opiekę neonatologów. Bo przy takim obciążeniu położniczym, po takiej ilości lekarstw jakie zażywałam w ciąży śmiałyśmy twierdzić że takiej opieki może potrzebować moja córeczka. Dla niej były te wszystkie przygody - nie dla mnie.Leżałam na bloku porodowym 3 dni.. i wszystko wyciszyło się.. ale słuchajcie. Na Izbie przyjęć do Instytutu..przy przyjmowaniu.. lekarka spytała się mnie kto mi zakładał pessar.. ja mówię że moja dr Ewa.. ona popatrzyła na mnie dziwnie..a ja że Ona ale że dzisiaj miałam taka przygodę w Tarnowie..itp.. Ta lekarka do mnie! z takim tekstem.. czy wie Pani że ma Pani odwrotnie założony pessar?!!! Ja że nie. A ona że po co go wciągał jak założyć nie umiał. A mnie tak całą drogę bolał brzuch (myślałam że to skurcze i że może rodzę) a tutaj pessar swoje robił!!!Nie muszę Wam mówić co czułam i czuję na samo wspomnienie tamtych chwil..Jak leżałam tam w szpitalu to wszyscy znali mnie "to ta co jej w Tarnowie lekarz założył odwrotnie pessar!" wstyd...
I babeczka na izbie przyjęć musiała znów mi go usunąć by założyć prawidłowo.. ból był niesamowity bo pessar źle przyssał się i bolało tak że lekarka chciała go już nawet tak zostawić!!! Ale w końcu po 15 min szperania - udało się.
Więc po 3 dniach leżenia na porodówce przenieśli mnie na sale 3 osobową.. do tak małej klitki że z moim brzuchem nie dało rady przejść nie zahaczając o drugie łóżko.. Przyjechał do mnie mąż z siostrą (był 1 listopad) i jak to zobaczyli zastanawialiśmy się co zrobić.. wszystko ucichło.. ktg było ok.. Zadecydowaliśmy że wracamy do Tarnowa.. (miejsca w szpitalu mojej dr Ewy cały czas nie było.. bo gdyby zwolniłoby się coś miałam tam przyjechać)to był poniedziałek 1 listopada jak pisałam.
Wróciliśmy do Tarnowa..we wtorek 2 list dr Ewa dzwoni że może będzie miejsce.. ja na to że jestem w Tarnowie .. więc po długich oględzinach że w niedzielę 7 list ma dyżur i jeśli w piątek nie będzie takiego zakazu jak tydzień temu to mam przyjechać i ona gdzieś mnie przyjmie (najwyżej na porodówce znów będę)..
7 listopada pojechałam do Wawy... i tam już zostałam..
Miałam testy z oksy... wypadały ok.
11 listopada miałam takie skurcze i wylądowałam na porodówce bo robiły sie regularne i myślałam że urodzę (położne również)... ale po kilku godzinach bóli.. wyciszyły się...
Termin CC miałam na 19 listopada(piątek) ale przesunął się na 22 (poniedziałek) bo trafiłam na inny oddział po porodówce i tam już wolnych terminów na 19 nie mieli.
22 listopada miałam być pierwsza na porodówce.. ale okazało się że są inne pilne przypadki.. (mąż miał dojechać ale dzwonił o 4 rano że auto się zepsuło i wraca bez hamulców do domku!!!!!) Więc pierwsze nie powodzenie. Później nie mogli mi się wkłuć venflonem. A na porodówce muszę mieć venflon! Ale byłam tak opuchnięta CAŁA że byłam zagadką dla lekarzy co mi jest. A nogi uwierzcie mi - nigdy takich nie widziałyście! Nigdy. Bo położne z 30-letnim stażem pracy takich nie widziały! Więc miałam problemy z poruszaniem się.. z kąpaniem, ubiorem itp. No i te venflony... położne się nie wybiły. 2 anestezjologów też nie.. jeden się znalazł co szczycił się tym że wkłuł mi się ale ja od razu mówiłam że mnie boli i że coś jest nie tak - to mówił że tak ma być!!! Zgłaszałam położnym - miały mnie za wariatkę (a miałam chyba z 10-12 wkłuć za jednym razem by znaleźć żyłę taka byłam opuchnięta i nic nie było widać)więc zgłaszałam że mnie boli.. (płakałam już z bólu. Wyobraźcie sobie płakać z powodu venflonu??) w końcu pokłóciłam się z położną - ta wezwała szefową anestezjologów żeby na mnie nakrzyczała a ta tylko popatrzyła na venflon i mówi żeby wyciągnąć bo puchnie i jest wynaczyniony!
Żeby tego było mało mijały kolejne godziny a mnie nie brali na CC. Okazało się że były same nagłe przypadki.. ja w ryk.. poszłam do lekarki prowadzącej oddział i płakałam.. mówiłam o mężu że nie przyjedzie o venflonie.. o tym że znów cesarka się przesuwa (a ja już tyle tygodni tu leżę z dala od domu i bliskich - znała moją historię) i że jutro znów jej nie będzie bo profesor miał WAŻNĄ cesarkę i nic na ten dzień oprócz tej WAŻNEJ cesarki nie można było zaplanować.. i żaliłam się że najwcześniej środa.. że wszystko tak się przeciąga w czasie.
W końcu powiedziała że szanse by dzisiaj iść są marne.. tylko 5%.. ale kazała być dalej na czczo.. jeśli uważam że 5 % to dużo.
Więc czekałam.. 13 godzina się zbliżyła.. poszłam znów do niej powiedzieć że jednak się napiję bo przecież nic z tego.. a ona że szanse wzrosły.. ale pójdę na ginekologię zamiast na położnictwo (na pooperacyjną) jeśli tego chcę ale tam będę bez dziecka te 12h.. (a i tak dzieckiem zająć bym się nie mogła bo musiałam leżeć plackiem) Więc pyta się mnie czy nie chcę jednak zaczekać na męża, na miejsce na sali pooperacyjnej na położnictwie - a ja na to że wolę dziś.. bo i tak mąż jak przyjedzie nie będzie mógł mnie po CC widzieć (tylko na 5min mógłby mnie zobaczyć) i tak samo dziecko.. nie mogłoby być pod jego opieką.. Więc wolę by jutro rano jak przyjedzie miał i mnie i dziecko już przy sobie.
13:43 decyzja że mnie biorą na CC.Nareszcie!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Na sali operacyjnej pani anestezjolog znalazła w końcu żyłę do venflonu (choć igła była wbita do połowy - ale cieszmy się z tego co jest)... nooo ale żeby nie było znów łatwo druga pani anestezjolog szuka kręgu do znieczulenia (odcięcia mnie tylko,nie chciałam spać) 30 minut "szukała" od dołu do góry między kręgami..wejścia.. wbijała igłę "wierciła"mi w kręgosłupie i mówiła że robi to na oślep bo nie wie gdzie co jest bo tak jestem opuchnięta. Ja patrzyłam na zegar bo był nad moją głową i modliłam się do Pana Boga by kierował jej rękoma bym nie została kaleką.. po 30 min udało się! I później już wszystko potoczyło się bardzo szybko.. 0 14.20 na świat przyszła Nasza córeczka Laura. Z wagą 3170 (opuchnięta była dlatego tak dużo ważyła, spadła później do 2700) mierzyła 54cm i dostała 10 punktów! Na szczęście nie potrzebowała opieki specjalistów! Byłam bardzo szczęśliwa. Jak się okazało cesarkę robiła mi moja dr Ewa z lekarką z mojego oddziału.. i była to cesarka specjalnie dla mnie (bo słyszałam rozmowy anestezjologów że już dzisiaj powinni skończyć pracę i mają "nadprogramowo" jeszcze moją cesarkę.
Doktor Ewa jak się później okazało zadzwoniła do mojego męża poinformować go że żona i córeczka mają się świetnie...'
Tak oto w skrócie mogę opisać moje 9 miesięcy.. trudnych ale jakże wspaniałych.
Spełniło się nasze największe marzenie.. zostaliśmy rodzicami. I sens naszego życia leży własnie obok mnie..

Jeśli dotrwaliście do tego momentu to Was podziwiam że chciało się Wam to czytać.. ale obiecałam że napiszę.. długo to trwało.. ale jak same widzicie potrzeba troszkę czasu by to opisać choć i tak jest to mega skrót tego co przeżyłam..
Chcę być dla Was wiarą i nadzieją że każdej z Nas/Was się kiedyś uda. Jedne z nas czekają dłużej inne krócej na to by zostać szczęśliwymi rodzicami.. ale wiara i nadzieja robią swoje. Nie można się poddać! Nie można.. bo czas mija nieubłaganie a później może być już za późno na taką walkę..
 
reklama
musze wam to opisac bo nie dam rady jestem taka zla na to wszystko co mnie wkolo otacza ze poprostu wybuchne moja siostra w wieku 16 lat urodzila przez cc 96 r moja siostrzenice w 7 miesiacu ciazy w dniu pogrzebu mojej cioci miesiac potem znowu zaszla w ciaze przez cc urodzila syna ktorego ja juz nigdy na oczy nie ujzalam poniewaz poszedl do rodziny zastepczej bo nie opiekowala sie nim i szpital jej go odebral 6 lat potem znowu urodzila corke ktora tez zostawila mezowi po 7 latach wychowywania jej wrocila do goscia z ktorym miala ta dowjke pierwszych i kolejna moja sasiadka gowniara ma 20 lat i 18 miesiecznego synka jest slodki a ona traktuje go ja cos niepotrzebnego w zyciu jest bo jest ale lepiej zeby go nie bylo szlak mnie trafia i do tego za miesiac mialam rodzic i ten termin mi sie zbliza a ja nie wiem co mam zrobic jak juz przyjdzie to co wtedy :-(
 
Do góry