Więc tak:
W dziewiątym tygodniu, w niedzielę miałam dość stresujący dzień i wieczorem widziałam, że wydzielina nie ma przezroczystej barwy tylko lekko brązową.
Pojechaliśmy do prywatnej kliniki (bo nigdzie indziej nie chcieli się mną zająć, a nawet chyba nikogo nie było) i lekarz zrobił USG, biło serce 150/min, czyli dosyć szybko, za szybko. Maluch miał 13,5mm
Zapisał mi ten duphaston, miałam przez tydzień leżeć.
Dostałam zdjęcie maluszka i cały wypis, że mam zagrożenie poronienia.
Przyznam, że nie leżałam tygodnia, tak cztery dni leżałam.
Wydawało mi się, a nawet pewna byłam, że wszystko już będzie dobrze.
Duphaston już moja położna powiedziała, że mam jeść dwa razy dziennie, a dzisiaj się dowiedziałam, że przynajmniej trzy się powinno...
Wczoraj zauważyłam znowu zabarwioną wydzielinę, a dzisiaj po południu zaczęłam mieć typowe bóle miesiączkowe i potem zobaczyłam już nie wydzielinę a krew.
Pojechałam do lekarza, zrobił USG, a bobo jest małe i ma 13,5mm...
Czyli tyle samo co 2tyg. temu.
Lekarz przycichł, zmienił ton, widziałam, że jest mu przykro, zaczęły trząść mi się nogi, zapytałam:
-żyje?
pokiwał głową, że nie widzi tętna.
Napisał skierowanie do szpitala, wziął 100zł i wyszłam, gdy zamknęły się drzwi, wybuchłam płaczem.
Na szczęście mam niesamowite wsparcie w narzeczonym, ale on i tak nie jest w stanie tego zrozumieć.
Schowałam duphaston, schowałam kwas foliowy...
Jutro z rana jedziemy do szpitala.