Późna strata jest ciężka. Szczególnie jak było już czuć ruchy.
Co do powrotu do pracy - trzeba być na to psychicznie gotowym. Bo to oczywiste, że będą pytania. Ja straciłam dziecko z donoszonej ciąży, córeczka miała niecałe 7tyg., zmarła na nowotwór. Dostawałam na wejście gratulacje... albo pytania czy urodziłam córkę czy synka, albo czy daje spać w nocy. Uważam to za normalne pytania. Wcale niewypowiedziane by dowalić. Zawsze trudne dla mnie bylo zrzucić na życzliwych ludzi taką bombę. Ludzie najczesciej byli zszokowani, wstrząśnieci, zaklopotani. Przepraszali. Nie wiedzieli co powiedzieć. A ja odpowiadałam spokojnie, że to nie ich wina, że trzeba żyć dalej, itp.
Oczywiście bywają i tacy co pytają z ciekawości, ale trzeba umieć nie rozkleić się, i zwyczajnie takiej osobie powiedzieć, że się nie chce o tym gadać, że to prywatna sprawa. Z mojego doświadczenia im częściej mówiłam o tym że zmarła mi córka tym było mi łatwiej. Tak jakby ten fakt musiał odpowiednio często wybrzmieć z moich ust.
Poza tym utarło się, że poronienie to trochę "takie nic". Przy późnej stracie np. kolo 20tc ja bym nazywała rzeczy po imieniu. Urodziłam martwe dziecko. To już brzmi inaczej.
Rozpisałam się, a chciałam w sumie dać znać tutaj nowym dziewczynom na wątku, że powrót do pracy nie jest łatwy, ale siedzenie w domu i rozpaczanie nic nie da. Znaczy się ta rozpacz i tak będzie, ale żeby się w niej nie zatracić.
Co do reakcji partnerów, trudno oczekiwać żeby 2 osoby przeżywały coś tak samo. Wg mnie w żalobie jesteśmy trochę samotni. Wspominam do dzisiaj słowa męża w szpitalu: "proszę tylko nie płacz cały czas bo ja wtedy nie dam rady". To dla męża i starszej córki się trzymałam.
I my nie musieliśmy z mężem czasami rozmawiać. Mówiłam "przytul mnie", a on wiedział, że myślę o malutkiej.
Bardzo współczuję każdej kobiecie która musiała doświadczyć straty maluszka. W styczniu minie 3 lata. Dalej ciężko bez wzruszenia patrzeć na zdj. I zawsze jak się przypomni to czuję ukłucie za mostkiem.