Jak trafiłam na oddział i mnie zbadali to Pani doktor powiedziała ze w zasadzie wszystko ładnie się odkleilo i jest już przy samej szyjce macicy. A czekali z zabiegiem bo była operacja i jeden anastezjolog. Gdybym miałam od razu zabieg pewnie lepiej bym się czuła bo tyle bym krwi nie straciła. Ale ze czekałam 4 godziny a ciagle ze mnie wypadało to wlasnie jak wsadzali mnie na wózek na zagieg to wypadło ze mnie ponoć bardzo dużo i zemdlałam. Oni dopiero dzisiaj mi mówią ze byli mną przerażeni. Wczorajsze pielęgniarki mówiły ze mdleje bo to przeżywam ale ja czułam naprawdę spokoj. Mówiły tak bo miałam dobra morfologię i wg nich tak nie powinnam mdleć. Ale przyszła inna zmiana wieczorem i podeszła do tego już na spokojnie. Dwie Panie doktor mi wytłumaczyły ze po takiej stracie krwi to jest normalne i nie jeden raz widziały kobiety które miały piękna morfologię a jednak miały anemię i mdlały. Do tego ja cała noc nie spałam bo w domu zaczęło sie o 2 w nocy. I nie jadłam nic od niedzieli od 18. Wiec jak organizm miał się bronić… Ale dzisiaj wróciłam już do świata żywych. Jest coraz lepiej. Już wczoraj po kolacji i jak przespałam sie 2 godziny to było lepiej. Mam teraz tylko wielka nadzieje ze na osłodę usłyszę po badaniu ze się już oczyscilam i nie ma potrzeby wykonania zabiegu
Pobolewa mnie podbrzusze ale w niewielkim już stopniu i Pani dr mówi ze po tabletkach tak jest. Ze są obkurczające wiec może towarzyszyć mi lekki ból brzucha jeszcze przez pare dni. No i leci już tylko krew. Ale już nie w takiej ilości jak wczoraj. Jednak wkładka jest konieczna. Zdaje sobie sprawę ze gdybym miała sile pochodzić to szybciej by to ze mnie wpłynęło, a jak leżę to siła rzeczy idzie to wolniej… ale powoli do przodu. Ale mówię dziewczyny ja jedna taka poważna na cały oddział. Ogolnie jestem przerażona ilości poronień… Boże ile nas jest
wczoraj tu chyba z 10 kobiet przez cały dzień się przewinęło… pielęgniarki mówią ze zauważyły znaczny przyrost wczesnych poronień przy covidzie. Ze niby przed nie było tego aż tak dużo…