no dobrze może mi się uda opisać to co przeżyłam przez całą dobę w tegoroczne walentynki ;-)
godz. 1 po północy 14 lutego.
Wstałam na siku. Wysiusiałam się wróciłam do łóżeczka i poczułam że jakiś śluz mnie zalał, więc zła że muszę znów wstać podreptałam do łazienki zobaczyć co się święci. Siadłam na kibelek i czuję, że coś ze mnie ciurka...myślę sobie: "cholera to chyba już...

" capnęłam za papierki lakmusowe sprawdzam, pierwszy się nie zabarwił, za kolejnym razem kiedy coś ze mnie uleciało zobaczyłam papierek w kolorze zielono-niebieskim. Mówię do Męża z łazienki: "Bobu chyba mi wody odchodzą"..byście widziały jego minę

stanął na równe nogi w jednej chwili. Razem twierdziliśmy że trzeba się pozbierać i jechać to sprawdzić. Szybki prysznic, spakowane torby i w drogę.
godz. 3 po północy 14 lutego
Meldujemy się na Izbie przyjęć. Biurokracja w Polsce mnie normalnie zabija...no ale cóż trzeba było przez nią przejść i swoje odczekać
godz. 3:40 14 lutego
Przychodzi Pani Doktor i swoim magicznym patyczkiem sprawdza czy to wody czy nie wody. Wychodzi jej że to nie wody. Więc ja pokazuje jej mój papierek i Pani doktor nie wie co powiedzieć

Bada mnie i stwierdza, że pęcherz płodowy jest cały, szyjka wysoko rozwarcie na palec. Czop cały czas odchodzi.
godz. 4:30 14 lutego
Zostaję przyjęta na trakt porodowy. Dostaję od położnej 2 czopki w 4 litery żeby podziałać na szyjkę. Spaceruję. Chodzę po korytarzu. Pani Doktor wzywa mnie na USG. Stwierdza słabą widoczność obrazu przez niewielką ilość wód. Szacuje masę Jaśka na 3700g (+-500g)

przeraziłam się jak to usłyszałam no bo ponad 4kg rodzić to jest coś...w międzyczasie organizm się oczyszcza, zrobiłam 2 razy kupę...
godz. 8 14 lutego
bada mnie położna i po niej lekarz. Każdy mówi co innego. Dla jednego szyjka jeszcze długa. Dla drugiego się skraca i mięknie. Kolejne USG przez inną panią Doktor. Która nic nie mówi przez całe USG i to ona decyduje o tym, że zostaję bo wód jest faktycznie mało i że mogą się sączyć gdzieś z góry pęcherza. Dostaję antybiotyk ze względu na wcześniejsze odpływanie wód aby nie dopuścić do infekcji wewnątrzmacicznej. Do południa leżę po KTG gdzie piszą się skurcze nawet na 125 ale odczuwalne przeze mnie jako twardnienie i spinanie brzucha. Lekko bolesne. Nieregularne. Co kilka minut. Chodzę po korytarzu i co 15 min sprawdzamy tętno Malucha.
godz. 13 14 lutego
jest decyzja od kolejnego lekarza że nie ma na co czekać. Jestem w terminie porodu więc trzeba rodzić. Podłączają mi oksy. Dosłownie po kilku minutach czuję skurcze - bolesne ale nie na tyle żeby zwalało mnie z nóg

co 3-4 minuty. Za to tętno Młodego zaczyna świrować :-( więc oksy dozowana była co jakiś czas na kilkanaście minut...
godz. 16 14 lutego
zaczynają się mocne i bolesne skurcze. Na skurczach opieram się na Mężu. Oddycham głęboko. Skurcze co 2-3 minuty. Coraz bardziej regularne. Badanie przez położną. Szyjki zostało niewiele. Mięknie. Rozwarcie na 1-2 palce.
godz. 18 14 lutego
skurcze są mega bolesne:-( regularne co 2-3 minuty. Dostaję dolargan (czy jakoś tak). Otumania mnie na tyle że na skurczu oddycham głęboko ściskając Męża za rękę a w przerwie między skurczami zasypiam...łącznie z tym że śnią mi się jakieś totalne głupoty

tętno Jaśka na końcu każdego coraz mocniejszego skurczu spada...jak minie skurcz i ureguluję oddech wraca do normy :-( byłam przerażona tym tętnem. Mąż tylko na każdym skurczu do mnie mówił z jaką szybkością bije serduszko...
godz. 20 14 lutego
kolejne badanie daje nam 5-6 cm rozwarcia. Ból jest taki, że na skurczu łapałam się za włosy i ciągnęłam za nie

chyba żeby odwrócić uwagę od tego właściwego bólu. W czasie skurczu kucałam z szeroko rozstawionymi nogami. Między skurczami siadałam na łóżko żeby odpocząć choć chwilę.
Jest decyzja lekarza, że jeśli w ciągu następnej godziny nie będzie postępu porodu to nowa zmiana lekarzy zadecyduje czy nie będzie cesarki. Odpięli mnie od KTG i pozwolili wejść pod prysznic. Okazał się dla mnie zbawieniem!! Siedziałam na krzesełku. Ciepłą wodą polewałam sobie brzuszek. Skurcze pod wodą były bolesne ale nie aż tak jak bez niej. Odpoczęłam przez te 30 min pod prysznicem na tyle że między skurczami spokojnie mogłam rozmawiać z Mężem. Naprawdę polecam prysznic w czasie porodu!!
godz. 20:30 14 lutego
wracam spod prysznica. Kolejne badanie przez kolejnego lekarza i to na skurczu :-( ból nie do opisania!! Rozwarcie na 8cm więc jest postęp porodu. Cudowna zmiana położnej która odbierała Jaśka niesamowicie mi pomogła. Mówiła jakie pozycje mam przyjmować, żeby Młody zszedł szybko do kanału. Żeby na skurczach kołysać biodrami. Pupę do tyłu wypinać. Klękać.Starałam się jej słuchać choć nie było łatwo bo ból dominował mój ośrodek mózgu odpowiedzialny za rozumienie...cały czas miałam uczucie że zaraz zrobię kupę. 3 razy im mówiłam że chcę jeszcze do kibelka. Ale już mnie nie puścili. Oczywiście moja chęć zrobieni kupy to był Jasiek schodzący do kanału rodnego i uciskający na odbyt..strasznie dziwne uczucie serio.
godz. 21:30 14 lutego
zaczynają się skurcze parte...o ja pierdziele!! Świadomość tego że nie ma pełnego rozwarcia a Ty nie możesz przeć pomimo że Ci się chce jest przerażająca. Położna bada mnie i informuje że dosłownie z jednej strony jeszcze wyczuwa szyjkę a cała reszta już jest pięknie rozwarta!! Na skurczu delikatnie masuje ją żeby puściła. Położna każe mi położyć się na lewym boku z prawą nogą uniesioną wyżej. Ma to pomóc przy pełnym rozwarciu. Za chwilę każe zmienić bok. Za chwilę wstać i kołysać biodrami na skurczu. Mam oddychać jakbym zdmuchiwała świeczkę. Gdy skurcz przychodził byłam w stanie tak oddychać ale szczyt skurczu nie dawał złudzeń. Tylko parcie wchodziło w grę i żadna siła nie mogła tego powstrzymać.
godz. 22
14 lutego
dostaję pozwolenie na parcie jeśli tylko czuję potrzebę. W szczycie skurczu. Mam nabrać dużo powietrza do płuc. Przycisnąć głowę do klatki piersiowej i wg słów położnej przeć tak jakbym chciała zrobić mega twardą kupę i siku razem wzięte! I tak sobie prę przez całą godzinę. Główka Jaśkowa schodzi w dół.
godz. przed 23
14 lutego
za każdym skurczem główka zaczyna się pojawiać, po skurczu znika

myślałam że zwariuję i już nigdy nie urodzę! Ale jak usłyszałam że widać główkę i że Jasiu ma śliczną czuprynkę to tak się w sobie zawzięłam, że Mąż po wszystkim powiedział że nigdy nie pomyślałby że tyle siły mam w sobie. Jak parłam byłam czerwona jak indyk ;-) zaczęło się szybkie przygotowywanie. Położna włożyła na siebie taki śmieszny fartuch do kostek (pierwsze skojarzenie jakby rzeźniczy

) przygotowała narzędzia. Naraz zebrało się wokół mnie chyba z 7 osób. 3 lekarzy, 2 położne, zespół od noworodków...usłyszałam, że natnie mnie w momencie kiedy główka wyjdzie na tyle że już się nie cofnie. Więc 2 kolejne skurcze i poczułam tylko szczypnięcie. Wiedziałam że jestem już nacięta. Każą przeć. Wymieniać powietrze. Na jednym skurczu parłam 3 razy! 2 takie skurcze i poczułam że główka już prawie wyszła. Położna pomogła Jaśkowi troszkę.
godz. 23:10 14 lutego
Na kolejnym skurczu jedno parcie i wyszła już cała moja Glizdeczka!! Zaczął płakać dosłownie po 3 sekundach. Dali mi go od razu na brzuch. Otworzył oczka i patrzył na mnie jak na obrazek. Nigdy nie zapomnę tego uczucia. Mówiłam do niego a on się uspokajał. Mąż płakał. To że podziwiam siebie że urodziłam go sama - to jedno. Ale podziwiam mojego Męża że wytrzymał razem ze mną do samego końca. Też był dzielny. Bo jakie straszne musi być uczucie że wiesz jak bardzo ktoś cierpi a nie możesz mu nijak ulżyć i pomóc...Mąż przeciął pępowinę. Chwilę później zabrali mi Młodego dosłownie na 2 minuty żeby go zważyć i zaraz oddali mi go z powrotem :-) chwilę później urodziłam łożysko. W całości. A potem lekarz zabrał się za szycie. Ile mam szwów nie wiem, ale miałam uczucie że szycie trwało w nieskończoność. Po szyciu umyli mnie przełożyli na drugie łóżko i przewieźli na salę poporodową. Tam z Małym leżeliśmy aż do wyjścia ze szpitala. Był cały czas przy mnie. Zabrali go tylko 2 razy na pobranie krwi dosłownie na 3 minuty.
Powiem Wam Dziewczyny, że ból był okrutny. Do tego spadające tętno Jaśka...byłam pewna że mój poród zakończy się cesarką. Jednak Bóg chciał inaczej ;-) pomimo tego jak mocno bolało, warto było przeżyć ten ból dla tych chwil kiedy pojawił się już na świecie. Pierwszy krzyk, te duże ślepka wpatrzone w Ciebie, łzy Męża..szok jaki się wtedy przeżywa. Warto przejść przez te kilka godzin cierpienia dla tych wspaniałych chwil jakie czekają na końcu
I jeszcze jedno. W szpitalu w którym rodziłam jest remont porodówki. Trakt porodowy przeniesiony na ginekologię. Rodziłam na sali w której urodziłam Zuzię w kwietniu. Tam mi ją Bóg odebrał i tam też oddał mi moje drugie dziecko!