Kasiaa - gratuluję, życze siły i mdłości i wszystkich dolegliwości ciążowych do 40 t, a póżniej słodziutkiej dzidzi.
Dziś Mikołajki, moja mała słodka córeczka śpi a ja mam chwilę dla siebie więc napiszę co mi na sercu leży.
Wiecie, wczoraj napisala do mnie siostra że im się auto popsuła i że ona ma taki duży problem, porównując zepsute auto do śmierci mojego synka! Wyobarażacie to sobie, o to znaczy jakieś głupie auto w porównaniu z tym ja i mąż przeżyliśmy? Powiedzcie, czy ja przeszadzam, czy Wy też macie takie odczucie?
Moja historia zaczęła się banalnie, jak wiele innych.
Mamy z mężem 1,5 roczną córeczkę sandrunię, w jej pierwsze urodzinki zaszłam w ciążę!!!Hura, wszystko było super do 3 miesiąca, kiedy zaczęły się krwotoki, jeździliśmy z mężem do szpitala po kilka razy w tygodniu, kazali leżeć i odpoczywać, mówili że to może z nadżerki (teraz sobie myślę, że oni nie wieżyli jak mówiłam że leci mi krew jak z kranu przez 15 minut na sedesie i przestaje, oni chcieli tylko wkladke zawsze zobaczyć). W domu starłam się l;eżeć i odpoczywać, na ile jest to możliwe przy rocznym dziecku. Mąż bardzo pomagał, zresztą w ogóle jest dla mnie dużym oparciem i bardzo dużo pomaga w domu i przy córeczce, czasami nawet wiećej ode mnie przy niej robi.
W końcu się uspokoiło na 1,5 miesiąca. W 5 miesiącu zaczeły się znowu krwotoki, i znowu badania, USG, wizyty w szpitalu, wszystko z ciążą, łożyskiem super, brak powodu do krawień, ja też czułam sie znakomicie.
21 października znowu trafilam do szpitala, tym razem mnie zatrzymali na obserwację, to był piątek.
W niedzielę rano krwotok się powtórzył, tym razem poprosiłam siostrę żeby to zobaczyła, ona się tylko za głowę złapała i krzyknęła O Boże, oczywiście wtedy zbiegło się mnóstwo lekarzy. Powiedziałam im że to jest taki krwotok jak zawsze i wtedy się przestraszyli.
Mnóstwo badań i znowu nic. Jednak w niedzielę krew w południe zaczęła lecieć znowu i już nie przestała, wdała się jakaś infekcja, dostałam antybiotyki. Lekarze powiedzieli że się wykrwawie jak nie urodzę. Wyniki z godziny na godzinę bbyły gorsze ale dziecko czuło się super, i wiecie co? Pierwszy raz zaczął tak pięknie kopać, kopał wcześniej ale raz dziennie, a teraz tak ze dwie godziny z całych sił, nawet jak mąż rękę trzymał to moim brzuszku. Teraz myślę że on się wtedy poprostu z nami żegnał. Popołudniu okazało się że nie mam już wód płodowych, odpłynęły razem z krwią, dostałam oksytocynę i tak do 2 w nocy miałam skurcze ale zero rozwarcia, on chciał żyć, nie chciał się rodzić. W poniedziałek znowu oksytocyna i coś tam jeszcze na rozwarcie, urodziłam o 10.40.
Pamniętam jak mąż błagał lekzray żeby ratowli naszego synka, ja nic nie powiedziałam, nie ratowli go, to był 21tc, Ksawery - tak mu daliśmy na imię, miał 30 cm i ważył 470gm. Ochrzcili go i przynieśli żebym mogła przytulić go za nim mnie uśpią do zabiegu. Był śliczny, taki podobny do siostrzyczki.
Po wybudzeniu poprosiłam męża żeby go przyniósł, leżał na noworodkach, nadal żył. Żył dwie godziny nasz synek, tylko tyle mieslimy żeby się nim nacieszyć na całe życie, nie mogę tego znieść, tak krótko, jak ma to wystarczyć na całe życie? Czy wy też tak czujecie, pewnie tak.
Pochowalismy synka dwa dni później, było mnóswto ludzi na pogrzebie. teraz odwiedzamy go na cmentarzu, i to tak boli, bo zamiast kupować ubranka kupujemy świeczki i wyberamy pomnik.
Razme z mężem płaczemy codziennie, rozmawiamy o synku, i gdybamy co by było...Ale wiem że to nie wróci, błagam synka codziennie żeby wrócił, ale nie wraca.
Czasem myślę, że on leżał te dwie godziny i mówił, czemu mnie mamo wyrzuciłaś z brzuszka, przecież ja nie chciałem umierać.
Znajomi i rodzina wpółczują, mowią że im przykro, radzą iść do psychologa, ale my nie chcemy, naszym najlepszym psychologiem jest nasza córeczka, to ona sparwia że rano wstajemy, robimy śniadanie i obiad, czasem się usmiechamy. Bez niej nie dalibyśmy rady.
Czy Wy też na początku, karciliście się za każdy uśmiech, bo nie wypada?
Jest grudzień, wydaje mi się że listopada w tym roku nie byoo, czas zatrzymał się w październiku, 24 o 10.40.
Idą święta, postanolismy je spezić tylko we trójkę, nie chcę tych wszystkich spojrzeń rodziny, tych pytań, albo udawania że nic się nie stało.
Postanowiliśmy że chcemy mieć kolejne dziecko, mąż powiedział że myśli częśto żeby to był synek, ja się boję, że jak będzie dziewczynka to będziemy żałować że nie chłopczyk, ajak będzie chłopczyk to zawsze będziemy myśleć że to nie Ksawery. Na badaniach USG lekarz powiedział że jest wszystko wporządku, żeby odczekać jeszcze miesiąć i możemy się starać. Powiedzial też że to był początek sepsy od tych krawień, że pewnie od jakiegoś przeiębienia to poszło, ja faktycznie bylam przeziębiona kilka dni wcześniej i moja córeczka też była chora. wiem że w kolejnej ciąży będę się bała każdego kataru.
Nidługo kończy mi się macierzyński, wezmę jeszcze trochę zwolnienia bo nie wyobrażam sobie na razie powrotu do pracy. po śmirci synka mąz był ze mną w domu przez miesiąc, we dwoje było łatwiej.Teraz na pół dnia zostaję sama i jest mi bardoz ciężko.
Rozpamiętuję każdą minutę z tych 21tc, chcę wszystko pamiętać, bo tylko tomi pozostało.
zamówiłam obrączkę z jego imieniem, chcę mieć coś przy sobie co będzie mi o nim przypomninać, tak jakby zawsze był ze mną.
Wiecie, jak sie dowiedziałam że to będzie chłopczyk nie byłam zbyt zadowolona, chciałm mieć drugą córeczkę, powiedziałam mżeowi że dobrze że mam kilka miesięcy to się przyzwyczaje do tego, że będę mam synka... a teraz wiem że to było głupie, bo kocham go tak bardzo, czy on musiał umrzeć żebym się o tym przekonała, może to moja wina, on zmarł żebym ja mogła żyć. Czasem myślę że lepiej by było jakbym odeszła z nim, wtedy on by miał mamusie a moja córeczka tu tatusia.
dziewczyny czy ten ból czasem mija? Bo na razie mam wrażenie że jest coraz większy, jak znosiłyście termin przewidywanego porodu? Mnie to czeka 1 marca.
Tak tęsknie za swoim synkiem...