Ale dzis mialam 'przygode'z wozkiem. W moim Nipperze troche malo powietrza wiec musialam go zostawic w domu, Maclarena ani ja ani dzieci nie lubimy wiec wyciagnelam stara kobyle, bo cos ma przednie kolo wykrzywione, do tego cos strzelilo I zdecydowalam sie chlopakow w niej nie wozic ale wyrzucic nie bylo gdzie. Ale pomyslalam, ze daleko nie pojde, jakby co to dojde. No I doszlam do plazy, z 150m od domu. Kolko przednie sie wykrzywilo jeszcze bardziej, wiec zawrocilam myslac, ze Robaczki dowioze przechylone na tylnich kolach bo to tylko kawalek, a tu wozek trach I na pol sie zlamal (a dzieci w nim). Tak wiec musialam wziasc te moje 20 kilo z hakiem szczescia pod pachy I dotachac do domu. Silaczka. Najzabawniej bylo jak przy bramie musialam ich posadzic na ziemi by wbic kod, oni jak na zawolanie napchali kamyczkow do buzi (bo sobie ktos zrobil ladny podjazd kamyczkowy) I kazdy w nogi by mama ich nie wyciagnela, oczywiscie kazdy w inna strone. A jakis facet za mna leci krzyczac czy przywiezc mi ten wozek. Doszlismy. Malych zapakowalam do auta I pojechalismy po grata by plazy nie zasmiecac. Juz jest na smietniku a przesiedlismy sie do znienawidzonego ale niezawodnego Maclarena I wio dalej, ale tym razem nie po plazy, bo kolka spacerowki nie na takie wyprawy.