Tak więc w sobotę wieczorem sprawdziłam po kąpieli stan mojej szyjki i niestety zamknięta jak co dzień była. Noc bardzo spokojna wiec kiedy w niedzielę rano jechaliśmy do mamy nawet mi do głowy nie przyszło że to może być dziś. Co prawda jak wsiadałam do samochodu to sobie pomyślalam że były by jaja gdyby poród zaczął sie tam ale to był żart Cały czas nic sie nie działo. O 14 zjedliśmy obiad (przepyszny był ) i mieliśmy iść na działkę. Piotr jednak wybrał rybki a że Zuzia zaczeła kaszleć to mama stwierdziła że ona tylko szybko skoczy rowerem po malinki dla Zuzi. Położyłam sie aby pooglądać telewizję a mała obok mnie siadła sobie na nockiczku aby cos tam wydusić. Poczułam ukłucie w środku ale że takie kłucia mialam już od dawna to się tym nie przejełam. Zuzia wstała i trzebabyło teżwstac aby wyniesc nocnik. Idę z nim do łazienki i czuję mokrość. "kurcze - pomyślałam - siuku nie umiem utrzymać ?!" szybko na kibelek a tu sie cos sączy. Łał, ciśnienie skoczyło mi od razu, zaczyna się, wody mi odchodzą. Jako ze mama akurat nie miała podpasek to jeszcze skoczyłam do sąsiadki pożyczyć i jej też się mój entuzjazm udzielił jak jej powiedziałam że to juz teraz . Spojrzałam na zegarek - była 15. Nie byłyśm same w domku, był tata który właśnie uciął sobie drzemkę. Tak więc obudziłam tatę aby skoczył po mamę na działkę bo przecież miała do nas jechać jak sie zacznie i zająć się Zuzią. Około 15.20 pojawił sie pierwszy skórcz ale wiadomo, pierwszy nie był bolacy, raczej ból brzuszka jak przy miesiaczce. I tak zadzwoniłam po Piotra który taks ie przestraszył ze to juz tuż, tuż że watriat przekroczył parokrotnie dozwolonąpredkośc. Tak aby nikt nie słyszal jaki to jest "mądry" to cichutko napisze ze jechał ponad 150 - dobrze ze nic sie nie stało. A ja w domku siedziałam spokojnie i zastanawialam sie jak to będzie. Kiedy jużwszyscy przyszli lub przyjechali, kiedy to pogadaliśmy i naśmiałam się i wyruszyliśmy w drogę do domku. Po drodze skórcze były co 20 min. Do domu zjechaliśmy około 17 i przepakowałam torbę (stwierdziłam że jednak tamta jest za mała) zajrzałam do was na forum (niestety nie nie mogłam napisać ) próbowałam sie dodzwonić do szpitala aby doweidzieć sie w jakim czasie powinnam do nich trafić skoro odeszły mi wody a skórcze są malutkie (niestety nieudało mi się to). Następnie zafundowalam sobie oczyszczanie jelit (wolałam zrobic to sama niż w szpitalu) i prysznic. Wyjechaliśmy do szpitala. W samochodzie skórcze miałam już co 10-12 min ale nadal to bylo bardziej jak twardnienie brzucha niż skórcze jakie pamiętałam z porodu Zuzi. Kiedy dojachaliśmy na miejsce w izbie przyjęć podłaczono mnie do ktg a wcześniej położna stwierdziła rozwarcie na 1 palce i to tak naciaganie. Kurcze, jeden palce???? Jak przyjechałam rodzić Zuzię ( a było to o 8 rano a urodziła sie o 12) to rozwarcie było już na 3 luźne. Nie brzmiało to pocieszająco bo oznaczało ze dzidzia przyjdzie na świat grubo po północy czyli dużo bólu przedemną. Przyjęto mnie na oddział. Cała procedura przyjęcia, podpisania dokumentów, przebrania Piotra trwało z 15 min. tak wiec na poródówce byłam dopiero około 18.45 (miałam zegar wprost na przeciwno fotela dla rodzących). Lekarz zbadał i o dziwno rozwarcie było już na 1,5 palca. Pociskali mnie, porbali wody na jakieś badania i położna wysłała mnie pod gorący prysznic. Kazała w czasie skórczów polewać te miejsca które najbardziej bolą w czasie skórczow. Tak więc kochający mąż zebrał mnie z fotela (skórcze robiły sie coraz mocniejsze) i podreptaliśmy pod prysznic. Ustawiłam jak najcieplejsza wodę jaką mogłam wytrzymać i dawaj polewac brzuszek. Kurcze, zaczeło się !! Coraz bardziej bolało. Piotruś zaczał mierzyć częstotliwość i długość skorczów. Były co 2-3 min i trwały od 40 sek do 1,5 minuty. I cały czas myśl - oddychać Po 45 min pod prysznicem spowrotem na fotel. Cieżko już było mi się na niego wspiąć ale po co w końcu mąż . I co, mamy już rozwarcie na 3,5 palca. I tym momencie stwierdziłam mężowi że to nasze drugie i ostatnie dziecko, ból stawał się nie do zniesienia. Zastanawiałam sie nad czymś przeciwbólowych ale przeciągalam tę chwile bo chcialam jak najdluzej wytrzymać sama. Położna spytała czy chce leżeć czy wolę iść na piłkę. Boże, tylko nie leżec już 1000 razy wolałam być na piłce. W czasie skórczów starałam się jak najbardziej rozluźnić miednicę aby maleńka mogła schodzić coraz niżej, z każdym skórczem powatarzał sobie że przecież każdy skórcz oznacza że moje maleństwo jest coraz bliżej. Siedzialam na tej piłce, kołysalam się, podciągalam do góry, staralam sie jak umiałam. Jak ja pragnełam końca, o niczym innym nie byłam w stanie myśleć, mąż co jakiś czas przypominał abym nie zapominała oddychać, masował krzyż bo już zaczeły się bóle krzyżowe. Poskakałam na niej do 20.50. I spowrotem na fotel a tu niespodzianka. Myślałam że ucałuje położną - rozwarcie na 4,5 palca. Z jednej strony macica jeszcze nie sie skróciła. Położna kazała mi w czasie skórczu przeć a sama w tym czasie masowała ten koniuszek. Matko, jakie to było bolesne, norlanie cisnełam to parcie ze złością bo inaczej to już nie miałam sily. Poszło - pełne rozwarcie - godz. około 21.03. wtedy też ta "ukochana" położna stwierdziła ze jeszcze 2-3 skórcze i dzidzia będzie szła wiec ona przyszykuje wszysto. Jak ja ją w tamtym momencie wielbiłam, była dla mnie jak guru !! Leżąłam sobie na boczku kiedy przyszedł skórcz a moje myśli były takie że jeszcze tylko 2 i się zacznie a bóle parte nie bolą. Skórcz wydłużał się i nagle czuję że on się nie zatrzymuje, ze przechodzi w parcie i szok - czuje główkę miedzy nogami. Piotr szybko zawołał położna która wyszła po lekarza. Teraz wszystko poszło ekspersowo, dzidzia szła jak burza, polożna i lekarz w biegu zakładali rekawiczki, rozkładali narzędzia, szykowali fotel (trzeba było go rozłożyć) i co - i nie kazali przeć. Kurde, jak miałam nie przeć jak dzidzia sama szła do przodu. Boże jakie to było trudne, czułam jakbym miała zaraz pęknąć. Położna powoli pomogła przejść główce małej potem jeszcze ze 3 parcia i dzidzia była na świecie !! Godz. 21.10 i miałam już moją maleńką córcie przy sobie - cudownie !!!! Lekarz potwierdził że z małą wszystko dobrze, pochwalił mnie za piekne parcie i dzielność w czasie skorczów (szkoda ze ja tak nie uważałam) W każdym razie malutka dostała 9 punktow, jeden mniej za kolor skóry. Byłam taka szczśliwa jak dostałam ją na brzusio, kwilila cudnie i była oczywiście najpiękniejsza na świecie. Potem zabrali ją na nowodorki a mnie (jako że jak wychodziła to miała rączkę przy policzku co poszeżyło ogólny obwód i pęklam na dł okolo 1 cm) w tym czasie lekarz pięnie zszył. Potem poleżałam sobie z meżusiem, zjadłam kolację, poszłam znów pod prysznic ale tym razem po to aby się umyć ( i znów okazał się że mąż to nieoceniony nabytek ) Naprawdę bardzo ciężko by mi było bez Piotra - wogóle sobie tego nie wyobrażam. I tak o 23 poszłam na oddzial położniczy a mąż wrócil do domku aby świetować narodziny córki )