Cześć Dziewczynki. Wrocilam, obejrzałam program na TLC i pisze do Was. Powiem Wam, ze dawno taka wkur...na nie byłam po wyjściu z gabinetu. O 16.15 dzwoniłam do kliniki, czy jest opóźnienie, powiedzieli, ze nie ma żadnego, nawet mogę wcześniej przyjść. No i pojechałam, byłam za 10 szósta. Wchodzę i pytam, czy jest jakies małe opoznieńie, a Pani mi pokazuje cały hall ludzi. Ja sie pytam jak to możliwe, pani mi na to, ze do podglądania kilka osób doszło. No ale, ze bedą pacjentki przyjmowane zgodnie z kolejnością wizyt. Wiec czekam. Do pól godziny byłam spokojna, ale jak dr zaprosił do gabinetu 5 pacjentkę, to nie mogłam tego znieść. Jedne były krótko, jakies 10 minut, inne jakies 20. Zaczęłam dopytywał ile jeszcze osób w kolejce, nie było żadnej odpowiedzi. Pielęgniarka poszła powiedzieć doktorowi, ze juz długo czekam, wyszła i powiedziała, ze zaraz wejdę następna. Tylko, ze doktorek zaprosił kolejna pacjentkę, która znowu była jakies 20 minut. No kur..ca mnie juz wzięła. Sory, ale nie jestem tego w stanie zrozumieć. W końcu weszłam do gabinetu i staram sie z uśmiechem zapytać go jak to w ogóle jest możliwe. A ten mi wyjeżdża z kazaniem jak do gowniary, ze sa rozne problemy, jedna pacjentka na chwile inna ma długa wizyte. Wiec ja bezczelnie sie pytam jak to możliwe ze przede mną weszło 5 kobiet na szybkie USG? Ja rozumiem, ze jedna, rozumiem, ze na zmianę jedna z listy, jedna na USG, ale nie tak, ze ja tu czekam półtora godziny, a on wszystkie osoby spoza kolejki zaprasza. I wprost pytam go jak to bedzi wyglądało, gdy ja będę jeździć na podglądania, bo rozumiem, ze ja tez będę bez kolejki wchodziła, czy tak? To ten dalej przemowa. Ale juz widział, ze za chwile wybuchne, wiec odpuścił, ja tez odpuscilam, bo w końcu szkoda czasu, a ten jak sie rozkręcił, to gadał z 10 minut. No ale nie koniec tego, dałam mu dokumenty podpisane do rządowki przez mojego męża. A ten pyta gdzie moje. Ja mowię, ze myślałam, ze będę musiała podpisać na miejscu, wiec podpisze w gabinecie. A ten do mnie, ze kazał mi je WYDRUKOWAĆ i przynieść. No zdebialam. Mowię mu, ze CHYBA NIE ZROZUMIALAM?. No myślałam, ze mnie odeśle. A ten do mnie, z on nie ma drukarki, ze mógł sie toner skończyć, albo coś. Ja do niego, ze dalej nie rozumiem zaistniałej sytuacji. A on dalej, ze on nie ma gotowych druków i mam wydrukować. No w końcu mu powiedziałam, ze teraz większość ludzi ma drukarkę w domu, jest XXI wiek i powinien mieć druki, skoro ich wymaga. No chyba zauważył, ze juz jestem na skraju wytrzymałości psychicznej. Potem łaskawie wziął badania, dał skierowanie na cytomegalie i chlamydie. No problem w tym, ze badania trwają ok. 10 dni, a my mieliśmy zacząć juz w najbliższym cyklu. No ostatecznie stwierdził, ze mam przyjechać na następna wizyte przed samym okresem, czyli 24.04, żeby sprawdzić, czy nie ma pozostałości jakichś pecherzykow, a potem rozpisze lekI. Mam nadzieje, ze w diagnostyce te badania zrobią szybciej, bo coś czuje, ze moze sie nie zgodzić na procedurę. Mnie pielęgniarka pobrała krew na miejscu na te badania, chociaż tyle dobrego, a maź zrobi w diagnostyce we Wrocławiu. Generalnie mam jedna konkluzje. Jak przychodzi sie na prywatna wizyte za 250 zł, to jest cud miód i malina, a jak juz za ministerialne pieniążki, to nawet druk ci sie nie należy. No w szoku byłam, mowię Wam. Ciekawe czy w ogóle coś wyjdzie z tego całego InVitro, bo narazie jestem całkowicie nastawiona na nie. I najchętniej bym tam wiecej nie poszła.
Ciekawe, czy diagnostyka uznaje skierowania z pieczątka ministerialną? Ktos robił moze?
Tajger biedaku, trzymaj sie Kochana. Przytulam Cie i trzymam kciuki.
hehe...ale sie rozpisalam.
Ciekawe, czy diagnostyka uznaje skierowania z pieczątka ministerialną? Ktos robił moze?
Tajger biedaku, trzymaj sie Kochana. Przytulam Cie i trzymam kciuki.
hehe...ale sie rozpisalam.