Ja jestem zdecydowanie przeciwna tym akumulatorowym. My w pewnym momencie dostaliśmy dla starszaka i powiem wam, że pomijając, że wolę jak dziecko wkłada jakiś wysiłek niż tylko naciska pedał to te akumulatorowce są dość denerwujące. Ok. 2 godzin jazdy maksymalnie i ok 14 godzin ładowania akumulatora.
Zdecydowanie dla cierpliwych. No i jak mi raz przyszło przytargać go z końca osiedla, bo się akumulator rozładował to zaczęłam robić wszystko, żeby tylko młodemu się nie chciało na spacer z pojazdem.
Rowerek jest naprawdę super. Rzeczywiście ma wszystko i normalne kółka :-). Jedyne do czego bym się przyczepiła to zabudowane kółka. W takich kółkach po pierwsze jest większy opór boczny, jakby wiało łatwiej może dziecko przewrócić (choć przy takich małych kółkach to chyba raczej niemożliwe). Po drugie zabudowane kółka wymagają większej energii do rozpędzenia (potem za to łatwiej się jedzie, bo jest większy moment bezwładności niż w kołach szprychowych).
Tyle, że ja tym razem chcę laufrada.
Tak naprawdę to łapanie równowagi jest ważniejsze niż nauka pedałowania. Jak będzie umiał utrzymać równowagę to pedały to mały pikuś.
A te rowerki na trzech - czterech kółkach są dość denerwujące. Trzeba jeździć po idealnie płaskich terenach, bo byle dołek i się blokują, dziecko na chodnik w nich już nie podjedzie. Co oznacza, że wyprawa z rowerkiem to jest ciągła praca dla rodzica (podnieść rowerek, przenieść rowerek, popchnąć rowerek).
Jak byłam w ciąży z Ignaśkiem raz wybrałam się na rowerek z Krystianem, po powrocie myślałam, że do szpitala pojedziemy tak mnie brzuch bolał. A tylko małą rundkę zrobiliśmy po kilku najbliższych ulicach.
Tym razem chciałabym spróbować, żeby młody szybciej 2 kółka załapał (starszy ma 6 lat i opór psychiczny przed odkręceniem kółka bocznego), to będziemy mogli sobie robić krótkie rodzinne wyprawy :-).