Anna, oby szybko zleciało do USG
Kulcia, jak samopoczucie?
Ja sobie poczytałam forum grudniówek 2010 - kiedy byłam w ciąży z Radkiem.
Poczytałam moje ostatnie wpisy, żeby sobie odświeżyć pamięć jak się czułam itp.
W dniu, w którym zaczęła się akcja porodowa pisałam, że mam paskudny nastrój, a mały był leniwy od 3 dni.
Generalnie często męczyły mnie bóle jak na @ i od tygodnia miałam rozwarcie na 1 palec.
No i wrzucę Wam mojego posta z opisem porodu - napisany 3 dni po porodzie :-)
Hej dziewczyny
My wczoraj wróciliśmy z Radziem do domu
Nie nadrobiłam jeszcze forum, ale napiszę trochę o porodzie, bo pewnie ciekawe jesteście
W czwartek pojechałam na KTG ( gdzie spotkałyśmy się z Pasją
i dr chciała zatrzymac mnie na obserwacji, ponieważ mały miał wysokie tętno. Ostatecznie dr zdecydowała, żebym poszła do domu, zjadła coś i wróciła za 2 godz. Tak też zrobiłam... Na kolejnym KTG okazało się, że tętno jak najbardziej OK, ale ja mam dosyc częste i w miarę regularne skurcze. Gin. sprawdziła moją szyjkę - tylko 1 cm rozwarcia i w sumie nie było wiadomo czy te skurcze to porodowe czy przepowiadające. Pozwoliła mi wrócic do domu i w razie nasilenia skurczy wracac do szpitala. Ja generalnie czułam się ok, skurcze nie różniły się zbytnio od tych, które do tej pory odczuwałam.
Jak wrócilam o 20 do domu to juz trochę zaczynały bolec, wiec zaczełam mierzyc czas i po 20 minutach miałam skurcze co 5-6 min. Poszłam pod prysznic na 30 min i może troszkę zelżały, ale nadal były regularne.
Postanowiliśmy się z M. położyc spac - nie dowierzaliśmy w ogóle w opcję, że mogę już rodzic. Po 10 min. leżenia stwierdziłam, że nie zasnę, a kuląc się z bólu będę tylko budziła M, więc poszłam pod kolejny prysznic- kolejne 30 min i skurcze nadal były... O 23.30 stwierdziłam, że dosyc siedzenia i myślenia czy to już, obudziłam M. i pojechaliśmy do szpitala, który wcześniej wybraliśmy(innego niż ten w którym byłam na KTG).
W szpitalu - badanie ginekologiczne i wywiad lekarza. Stwierdził, że oni miejsca w szpitalu nie mają, miało się zwolni 26.11 o 18.00, ale jego zdaniem ja nie doczekam, więc radzi jechac tam gdzie KTG robiłam. Nadal miałam rozwarcie na 1 cm i twardą szyjkę, więc inteligentny lekarz nie dośc, że mnie odesłał to dał jeszcze zastrzyk na zmiękczenie szyjki... Później zrobiono mi KTG i byłam w szoku, bo te gigantyczne skurcze, które już zdażyłam odczuwac były tylko na 30 % i w dodatku wg maszyny co 7-8 min.ze zmienną intensywnością i regularnością. Na marginesie to ten lekarz tak mnie wkurzył... jak się okazało po wyjściu - na karcie napisał, że nie zosatłam przyjęta bo nie było powodu do hospitalizacji :/
Zebraliśmy się i ruszyliśmy w drogę do szpitala docelowego. Nie robiono mi KTG tylko uwierzono na słowo, ze mam regularne co 5 min. skurcze... Badanie ginekologiczne - nadal 1 cm rozwarcia. Przeprowadzono ze mną wywiad i prosto z gabinetu na lewatywę :/ ... a z lewatywy na pordówkę.
Na porodówkę trafiliśmy jakoś przed 2 rano. Na początku KTG, co jakiś czas odwiedziny i badanie ginekologiczne przez położną co kilkanaście minut. Rozwarcie nie postępowało, więc dostałam oksytocynę. Skurcze tak się rozkręciły, że bardzo szybko miałam dosyc tego wszystkiego i modliłam się, żeby ktoś stwierdził, ze sama nie dam rady i muszę miec cc. Pierwszy raz w życiu tak mocno się darłam i było mi strasznie głupio z tego powodu, ale nie mogłam zniesc tego bólu. Skurcze co niecałe 2 min. Mój M. się zestresował i chciał iśc po położną tak jakoś ok. 4.00, a tu się okazuje, że na korytarzu ani żywego ducha i tak przez 1,5 godz. Szpital opustoszał, a my zosatliśmy sami na pordówce...Dopiero przed 6.00 zajrzała zaspana położna i zapytała czy chcę znieczulenie. Moja odpowiedź OCZYWIŚCIE!!!!. O 7.00 dostałam zzo i przez godzinkę byłam super rozluźniona, starałam się zasnąc, ale cały czas ktoś się kręcił, bo przyszła nowa zmiana. Szybko stwierdzono, że znieczulenie nie tylko uśmierzyło ból, ale i wstrzymało akcję, więc co? Więc kolejna kroplówka z oksytocyną, położna kazała wstac z łóżka i przejśc na piłkę i już po 15 min. cały koszmar wrócił. Szybko zaczęły odchodzic mi wody, skurcze jeszcze mocniejsze i znowu co 2 min. Jakoś przed 9 zaczęłam odczuwac skurcze parte i wtedy już zleciała się cała armia lekarzy i położnych. Niestety nie szło mi wcale, mały prawie w ogóle nie schodził w dól, a ja wymeczona- nie miałam siły przec. Jedne położne bardzo mnie wspierały ... inne zakładały się, że jeszcze przez 3 godz. nie dam rady wyprzec małego albo komentowały, że nie umiem rodzic....
o 10.15 mały wreszcie przyszedł na świat
zabrano go z M. do sali badań. W międzyczasie urodziłam łozysko, pozszywali mnie ( trwało to ok. 30-40 min.),posprzątano sale.... i jak tylko usłyszałam z korytarza jak salowa mówi do M, że może już wejśc to zaczęłam strasznie płakac. Puściły mi już wszystkie nerwy, płakałam z ulgi i niedowierzania, że ten koszmar się wreszcie skończył...
Mam nadzieję, że nie straszę niepotrzebnie nierozpakowanych, nie to jest moim zamiarem. Musiałam się po prostu Wam wyżalic
Było ciężko, ale mam najukochańszego faceta pod słońce m, który nie zostawił mnie nawet na minutę samą. Biedny nawet nie jadł dopóki nie wrócił po całym tym wydarzeniu do domu
Gdyby nie on... to ja nie wiem. Naprawdę bardzo pomagała mi jego obecnośc, nie jestem dumna z siebie tylko z niego, że mimo tej całej bezradności był, nie pokazywał zdenerwowania i cały czas mnie wspierał.
A teraz mam już po prostu dwóch najukochańszych facetów pod słońcem