Bardzo chciałam, a trochę musiałam. Jako że byliśmy długo w szpitalu mąż szybko musiał wrócić do pracy, Starszą trzeba było odbierać, zaprowadzać. Mąż pracował na 2etaty, zakupy też zrobić musiałam i chciałam.
Dziś na szczęście tak nie żyjemy, ale nawet gdyby, to bym zrobiła wszystko żeby to inaczej zorganizować. Dlatego też m.in. zależy mi, żeby niepotrzebnie wcześniej w szpitalu nie siedzieć.
Dziś koło 8ej zaliczyłam paskudną akcję w szkole u najstarszej. Znajomy zadzwonił, że płacze na korytarzu, aż się zanosi i nie udało mu się jej uspokoić. Że jakaś koleżanka postraszyła ją, że mama pójdzie do dyrektora, więcej trudno było mu zrozumieć Już wiedziałam o co chodzi, ubrałam się szybko i pojechałam.
Okazało się, że to ciąg dalszy nieporozumienia z koleżanką wczoraj. Wyjaśnionego od razu wczoraj przez wychowawczynię i określonego przez nią jako robienie z igły wideł.
Córka miała lekcje z inną panią, wywołałam córkę na korytarz. Płakała tak, bo matka tamtej dziewczynki nakrzyczała na nią na korytarzu, straszyła dyrektorem i że pożałuje. Brak mi k...a słów. Uspokoiłam, wytłumaczyłam.
To nie pierwsze straszenie tej matki, ale pierwsze bezpośrednio do mojego dziecka. W ubiegłym roku była jazda, bo nie umiały się dziewczynki dogadać i ciągle awantury. Powiedziałam córce, że jak takie problemy to niech w ogóle nie gada, nie bawi się z tą koleżanką, są inne. I co? Afera matki i straszenie dyrektorem, bo ignorują jej dziecko i się nie chcą z nią bawić. Potem moja bała się cokolwiek zrobić, żeby nie było skarzenia, straszenia.
I mamy cd.
A tą matkę znam, myślałam że jest w porządku, ale widzę pięknie jej odwala. Jutro mąż ma zamiar z nią przed lekcjami pogadać.
A ja już po nocy nie bardzo, teraz też mnie brzuch boli, a dziś tyle jazdy i załatwien po skierowanie, proszenie lekarza itd [emoji17]