Abstrahując do tej wymiany zdań to po pierwsze jestem w ciąży, po drugie chore serce, które przez ciąże zostało mocno obciążone. Więc raczej żadna durna koleżanka tak nie zrobi mi w ciąży, a teraz w pracy wiedzą, że takie mam serce, więc nawet szef nie ma zamiaru mnie stresować. Poza tym, że pewnie do końca ciąży będę na zwolnieniu, pytanie czy w domu czy w szpitalu. Poza tym, że czekam też na zabieg wczepienia defibrylatora, który w takich momentach ataków omdlenia będzie mnie ratować. A jeżeli będzie że mną mocno źle to może mi przysługiwać renta. Więc Maura sory, że to powiem, ale bredzisz.
Okazało się, że te ataki straty przytomności i w jednym przypadku zatrzymania akcji serca były spowodowane lekiem, który mi tu w szpitalu dali. Musieliśmy czekać aż mi ten lek przestanie działać, czyli zwalniać bicie serca. Masakra! Dziwne, że tak nagle po tylu dniach brania tej dawki. Chociaż szczerze im mówiłam, że ok, serce bije wolniej, ale nie czuję się z tym do końca dobrze. Dzisiaj mi już nic nie dali. Nawet nie wiem czy bym się zgodziła.
Wczoraj też zrobili USG i z dzieckiem wszystko ok. Zrobili je tylko po to, aby mnie i męża uspokoić. Ratownicy się śmiali, że jedziemy karetka 17 metrów w dół (tyle jest do oddziału polozniczego). Ja też wtedy byłam już ok. Chociaż wiecie... To wszystko wczoraj to było tak nierealne, że też się nie dziwię, że mogło to zabrzmieć jak jakaś zła bajka. Samej mi jest trudno w to uwierzyć. Więc Maura rozumiem Twoja reakcje.
Teraz jest ok, ale na jak długo? Gdybym wiedziała, że tak że mną będzie to bym się jeszcze zastanowiła czy ta ciąża jest dla mnie bezpieczna. Niestety nikt mi nie powiedział, że tak może być