Chyba udało mi się nadrobić czytanie Waszych weekendowych wpisów
U mnie weekend dość intensywnie - w piątek z przyjaciółka pojechałyśmy na imprezę. Ok. 4:30, gdy czekałyśmy na taksówkę okazało się, ze jakich chłopak spadł ze schodów w naszym ulubionym klubie, wiec jeszcze przed tym jak wsiadłam do taksówki, dzwoniłam po karetkę i upewniałam się, że oddycha, leży bezpiecznie i otwiera oczy, gdy się go szturchnie. Wytrzeźwiałam w kilka sekund.
Po imprezie obudziłam się już o 8
i całe przedpołudnie przygotowywałam się do grillowego pool party u sąsiadów. Upiekłam bezę, która zniknęła w 5 minut od postawienia jej na stole
Niedziela na spokojnie, ogród, kocyk i książka przez większość dnia (spiekłam
). Na obiad pyszny, domowy pad thai, a wieczorem pojechałam spotkać się z nieznanym kuzynem i jego rodziną (poprzednim roku okazało się, że mieszkamy w tej samej miejscowości)
Jego mama uznała, ze w końcu musimy się spotkać, korzystając z jej obecności na naszej wsi. Było Ok, ale nie lubie takich spotkań, zwłaszcza gdy mojego męża nie ma ze mną (jest obecnie w 2-tygodniowej delegacji), bo wówczas cała presja „wspinania się na wyżyny elokwencji” spada na mnie, a ja nie jestem obecnie w szczytowej formie (zamiast mózgu nadal mam ser szwajcarski). A tutaj dodatkowym problemem było to, że całe towarzystwo nie należy do najbardziej wygadanych, wiec to ja musiałam ciągnąć konwersację, żeby nie było „niezręcznej ciszy”
Jak wróciłam do domu, wzięłam się za ćwiczenia i po tym jak (na chwile) położyłam się na kanapie, dopiero o 3:33 przeniosłam się do sypialni