Ale to do mnie trafiło. W punkt. Jak rozpoczynając starania miałam podejście, że jak się uda, to będzie fajnie, a jak się nie uda to też spoko, niczego nam nie brakuje, tak teraz... Strasznie mnie przytłacza myśl, że ostatnie pół roku (liczę ten czas od 4cs gdy się potwierdziło liche endo i walka wjechała na grubo) spędziłam tylko na staraniach. Wyłączylam się z życia, jestem w trybie przetrwania, już nie odliczam od jednego fajnego wydarzenia do kolejnego, a do dni płodnych, do sikania na patyki. Jakieś fajne wydarzenia też się zdarzają, ale najpierw muszę sprawdzić we flo, czy na pewno nie będą mi w niczym kolidować, tak jak teraz ustawiamy się na babski weekend u mojej mamy w maju - zerknięcie we flo i info, że ten weekend mi nie pasuje, zróbmy zjazd we wcześniejszy. Mam wrażenie, że to pół roku to czas, którego nie odzyskam. I że każdego kolejnego miesiąca też nie odzyskam. I dlatego tak ważny jest dla mnie termin zakończenia starań - bo raz, że długo tak już nie uciagnę, a dwa, co będzie gdy za kilka lat takiego zycia okaże się, że opcje się wyczerpały?