reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Urodzisz, to pokochasz. Jak było z wami?

U mnie ciąża totalnie nieplanowana- ledwie wzięliśmy ślub, zaliczyliśmy miesiąc miodowy, a w kolejnym okazało się ku mojemu niedowierzaniu, że jestem w ciąży… Dzieci mnie nigdy nie rozczulały, nie interesowały. Mam 26 lat, ogólnie zakładałam, że dzieci mieć chcę, ale w nieokreślonej przyszłości. Nigdy nie zapomnę momentu, w którym zobaczyłam dwie kreski, od razu poczułam się zupełnie inną, obca sobie osobą i że wszystko co tak bardzo ceniłam, całe moje poukładane życie właśnie się zmieniło. Była złość, niedowierzanie, morze łez i oczywiście od razu wielkie wyrzuty sumienia, że tak beznadziejnie się z tym czuję. Wreszcie dostałam trochę lepszą pracę, mieliśmy już wynajęte mieszkanie w innym mieście i na dniach zaplanowaną wyprowadzkę od moich rodziców, a tu taka niespodzianka. Na dniach czekał nas urlop z siostrą i jej mężem, z którymi często jeździliśmy na wakacje. Oni są kilka lat starsi od nas, materialnie i mentalnie mają wszystko co potrzebne do wychowania dzieci, niestety siostra nie może zajść w ciążę… To był dla wszystkich trudny tydzień, a ja w trakcie i po czułam się z tym wszystkim jeszcze gorzej, że się nie cieszę, że nie umiem docenić jak nam się poszczęściło. Potem przyszedł czas na pierwsze badania prenatalne, masakra. Najpierw informacja, że to chłopak (co przez sekundę wydawało się wielkim dodatkowym problemem, dopóki nie usłyszałam kolejnych informacji). Do braku radości, wyrzutów sumienia z tego powodu doszedł jeszcze ogromny strach o zdrowie dziecka. Pierwszy problem ewoluował w znacznie potężniejszy i jeszcze bardziej dobijający. W oczekiwaniu na powtórkę badań miałam okropne myśli, których bardzo się wstydziłam jednak nie potrafiłam powstrzymać. Potem niby sytuacja trochę się uspokoiła, ja wreszcie trochę wzięłam się w garść, ale żadnej radości z ciąży nie doświadczałam. Przyszedł czas na badania połówkowe. Znowu ten sam lekarz i znowu przyczepił się do parametrów, które teoretycznie były w normie, ale kazał przyjść na powtórzenie za kilka dni. Pomyślałam, o niee znowu to samo, ale tym razem nie dam się zwariować jak poprzednio, spokojnie poczekam co będzie. Kolejne badanie zmiotło mnie z planszy, było to 3 dni przed Wigilią, następnego dnia mieliśmy jechać do rodzinnego domu celebrować mój ulubiony czas w roku. Dostaliśmy zalecenie amniopunkcji po świętach, „ale nie martwcie się święta na spokojnie, wszystko jest dobrze” Aha. Na gwałt szukałam innego lekarza, który jeszcze tego samego dnia nas przyjmie, żeby porównać diagnozę. Udało się znaleźć równie zaawansowanego w temacie lekarza, który polecił wstrzymać się z inwazyjnym badaniem i sprawdzić jak sytuacja będzie wyglądała za kilka tygodni. Trochę mnie uspokoił, ale przez te tygodnie chodziłam jak zombie, strasznie się rozchorowałam, zamartwiałam. Jestem na szczęście wierząca i poczułam prawdziwość powiedzenia jak trwoga to do Boga, zaczęłam odmawiać modlitwę pompejańską. Była to absolutnie jedyna rzecz, która przynosiła mi ulgę, wręcz czekałam każdego dnia, aż będzie czas na odmówienie, bez tego chyba bym oszalała . Na ponownych badaniach okazało się, że jednak dziecko rozwija się prawidłowo i jest ok. Wielka ulga na jakiś czas. Kupiliśmy wózek, zaczęło do mnie docierać, że naprawdę będziemy mieć dziecko, ale radości dalej nie było, dominował ogromny lęk. Teraz leci 37 tydzień, bywały dobre dni, ale jednak mimo wszelkich prób trwałej zmiany nastawienia, nie udało mi się do tej pory zacząć podchodzić do ciąży tak jak bym chciała, zamiast szczęścia czuję strach. Nie umiem na dobre się ogarnąć. Boję się bardzo o to dziecko, żeby wszystko było z nim dobrze, stale kontroluję ruchy. Chciałabym juz urodzić, żeby już bylo na świecie, chociaż nie wiem jak to zrobię, liczę na cesarkę. Nie ma u mnie fajerwerk, nie ma ciekawości kim jest, jaki jest, jest tylko beznadziejny lęk jak to będzie, co to będzie dalej i poczucie winy, że tak to czuję. Bardzo jest mi go żal, że trafił na taką matkę, żal mi mojego męża, który wiem, że totalnie mnie nie rozumie, ale stara się wspierać, na szczęście on cieszy sie od początku. Bardzo biedna jest tez w tym wszystkim moja siostra, która oddałaby wszystko, żeby w ciąży być. Wierzę, że jednak to wszystko dobrze się skończy i za sprawa hormonów doznam w końcu jakiejś wewnętrznej przemiany i podołam nowej roli. Bardzo mi pomaga czytanie takich forów, wiec dziękuję za wszystkie te historie, mnie pokrzepiły, wiec postanowiłam napisać swój wywód, może ktoś na niego kiedyś trafi i do czegoś mu się przyda :)
Hej, co u Ciebie? 😊
 
reklama
Hej, co u Ciebie? 😊
Hej!
Synek ma już 3,5 miesiąca, zdrowy chłop, 4080kg i 59cm ostatecznie urodzony przez CC, po kilkunastu godzinach wywoływania porodu, bo wody mi odeszły i nic więcej się nie działo. Początek był bardzo kiepski 🙈pomijając okropności bezskutecznej indukcji, musieliśmy zostać w szpitalu 6 dni, choć wydawało mi się, że minęło 6 lat jak w końcu wyszliśmy 😂. Za długo zwlekali z cesarką i mały miał podwyższone crp, które bardzo wolno spadało i jeszcze żółtaczka się przypałętała. W końcu wypisałam go na żądanie, bo lekarze mi powiedzieli, że za późno na antybiotyk i niczego mu już nie dadzą, będą tylko czekać, aż samo crp spadnie. Żadnych objawów, że coś mu dolega nie miał. Umówiłam się wiec z lekarką dyżurującą, że następnego dnia z samego rana zabiorę go do pediatry, gdzie skontrolują crp. Bardzo nie chciałam już siedzieć w tym szpitalu, bo mimo super towarzystwa, ja psychicznie czułam się koszmarnie, miałam ochotę uciec stamtąd, mega przytłoczona odpowiedzialnością, od której 9 miesięcy myślami jednak uciekałam. Dzidziuś trafił się baaardzo głośny i bardzo żarłoczny. Żadna położna nie umiała mi pomoc go odpowiednio przystawić, liczyłam, że w domu na spokojnie ogarnę karmienie. Dzień po wypisie przyszła do nas doradczyni laktacyjna i niby pomogła, ale walczymy z karmieniem po dziś dzień - najpierw mały nie przybierał odpowiednio, wiec walczyłam o pokarm, potem zaczęły się awantury, że nie taka pozycja, ze za wolno lub za szybko leci itd, ale chce dociągnąć do 6 miesiąca. Ogólnie to pierwsze 1,5 miesiąca byly mega ciężkie. Synek wydzierał się w niebogłosy przez większość czasu, w końcu pomógł osteopata. Okazało się, że przez ten paskudny poród i swoje gabaryty, mial bardzo napiety brzuch i obręcz barkową, stąd jego wyjątkowa drażliwość. Mnie Zaczęło być lepiej, gdy zaczął się świadomie uśmiechać. Dziś jest wesołym dzidziusiem, dużo gaworzy, bardzo często się uśmiecha, ale jak coś mu nie pasuje to od razu wielki ryk, najwyraźniej charakterny 😂. Przez pierwsze dwa miesiące nieustannie towarzyszył mi żal, że juz nigdy nie będę tak wolna i beztroska jak byłam wiele lat, teraz już na szczęście cieszę się, że wszystko tak się potoczyło. Synuś jest cudny 💚. Każdy nasz dzień to emocjonalny rollercoaster 😂,ale w ogólnym rozrachunku jestem szczęśliwa w nowym życiu
 
Hej!
Synek ma już 3,5 miesiąca, zdrowy chłop, 4080kg i 59cm ostatecznie urodzony przez CC, po kilkunastu godzinach wywoływania porodu, bo wody mi odeszły i nic więcej się nie działo. Początek był bardzo kiepski 🙈pomijając okropności bezskutecznej indukcji, musieliśmy zostać w szpitalu 6 dni, choć wydawało mi się, że minęło 6 lat jak w końcu wyszliśmy 😂. Za długo zwlekali z cesarką i mały miał podwyższone crp, które bardzo wolno spadało i jeszcze żółtaczka się przypałętała. W końcu wypisałam go na żądanie, bo lekarze mi powiedzieli, że za późno na antybiotyk i niczego mu już nie dadzą, będą tylko czekać, aż samo crp spadnie. Żadnych objawów, że coś mu dolega nie miał. Umówiłam się wiec z lekarką dyżurującą, że następnego dnia z samego rana zabiorę go do pediatry, gdzie skontrolują crp. Bardzo nie chciałam już siedzieć w tym szpitalu, bo mimo super towarzystwa, ja psychicznie czułam się koszmarnie, miałam ochotę uciec stamtąd, mega przytłoczona odpowiedzialnością, od której 9 miesięcy myślami jednak uciekałam. Dzidziuś trafił się baaardzo głośny i bardzo żarłoczny. Żadna położna nie umiała mi pomoc go odpowiednio przystawić, liczyłam, że w domu na spokojnie ogarnę karmienie. Dzień po wypisie przyszła do nas doradczyni laktacyjna i niby pomogła, ale walczymy z karmieniem po dziś dzień - najpierw mały nie przybierał odpowiednio, wiec walczyłam o pokarm, potem zaczęły się awantury, że nie taka pozycja, ze za wolno lub za szybko leci itd, ale chce dociągnąć do 6 miesiąca. Ogólnie to pierwsze 1,5 miesiąca byly mega ciężkie. Synek wydzierał się w niebogłosy przez większość czasu, w końcu pomógł osteopata. Okazało się, że przez ten paskudny poród i swoje gabaryty, mial bardzo napiety brzuch i obręcz barkową, stąd jego wyjątkowa drażliwość. Mnie Zaczęło być lepiej, gdy zaczął się świadomie uśmiechać. Dziś jest wesołym dzidziusiem, dużo gaworzy, bardzo często się uśmiecha, ale jak coś mu nie pasuje to od razu wielki ryk, najwyraźniej charakterny 😂. Przez pierwsze dwa miesiące nieustannie towarzyszył mi żal, że juz nigdy nie będę tak wolna i beztroska jak byłam wiele lat, teraz już na szczęście cieszę się, że wszystko tak się potoczyło. Synuś jest cudny 💚. Każdy nasz dzień to emocjonalny rollercoaster 😂,ale w ogólnym rozrachunku jestem szczęśliwa w nowym życiu
Ech powiem Wam że moje 3,5 letnie już bliźniaki zrobiły taką scenę przed chwilą tak mi dały w kość, a moja 6 letnia córka w tym czasie zawodziła że się nudzi (jestem z nimi sama na wakacjach...) że też miałam myśl chyba się nie nadaje i po co w ogóle mi to było... Tak więc to jest chyba jakaś never ending story 😏
 
Kiedyś czekałam na to słowo, a teraz jak słyszę mamaaaa to już mi się przewraca w środku, bo wiem o co chodzi. "Mamuśku" czy "mamuś" mogę słuchać bez końca, bo to jest z miłości mówione, a "mamaaaaa" to z nudów miauczą 😀 "Mamuś moja mamuśku" śpiewa mi moja starsza do spania i kocham to z całego serca 🥰
 
Mogę też, dziewczyny? Moja 4 latka jak dobrze się bawi nie ma na nic czasu - ani zjeść, ani się ubrać, ani pójść do toalety. Byliśmy na rodzinnym biwaku, do wieczora biegała w gołych stopach mimo, że wielokrotnie mówiłam jej, żeby się ubrała. Prosiłam i strzepilam język cały wieczór, byłam obcesowo ignorowana jakbym psula zabawe, czulam się jak wyrodna matka, bo tylko ja miałam jakiś problem. Efekt? Od tygodnia walczymy z zapaleniem krtani. Corka wszystkich w domu zaraziła. Mój roczniak dodatkowo ząbkuje i jest odstawiany od piersi, także wyobraźcie sobie... śpię ok 5h na dobę, w domu ciągły płacz i marudzenie. A ja zamiast współczuć mojej córce jestem na nią wsciekla za każdym razem jak kaszle. Swoje dzieci kocham i długo o nie walczyłam, ale są takie momenty, jak ten, że czuję że jestem na skraju.
 
Hej, dołączę do Was... mój 3 latek też daje po garach. Te histerie, sceny i foch, bo oczekiwał innego obiadu... 🥴🙈 za niedlugo wyjeżdżamy do rodziny na 2 tyg, a tam dwa pełne domy ludzi i on tego na codzień nie zna. Wiec jest tam przebodźcowany, wcale mnie nie słucha, robi co chce, a ja zamiast odpocząć, to będę znów kłębkiem nerwów 🤯
 
Hej, dołączę do Was... mój 3 latek też daje po garach. Te histerie, sceny i foch, bo oczekiwał innego obiadu... 🥴🙈
Mój dzisiaj głoduje, bo nie chce pierogów jeść. Zawsze lubił, dzisiaj jakiś foch. Kanapki też nie chce, tylko "coś innego". Jak ja się nie mogę doczekać przedszkola, z pełnym wyżywieniem... Tam jakoś wszystko je.
 
reklama
Zrobiłam im kolację jak w hotelu, wszystkiego po trochu. Trzylatka najadła się cudownie, popiła kakao, a dwulatka popatrzyła na mnie jak Magda Gessler przy pierwszym daniu w Kuchennych rewolucjach. Ręce opadają. Teraz słyszę jak ojciec chce jej zęby umyć i mówi "oddam ci smoka tylko umyj ząbki", a ona drze się jakby ją gestapo porwało.
 
Do góry