U mnie ciąża totalnie nieplanowana- ledwie wzięliśmy ślub, zaliczyliśmy miesiąc miodowy, a w kolejnym okazało się ku mojemu niedowierzaniu, że jestem w ciąży… Dzieci mnie nigdy nie rozczulały, nie interesowały. Mam 26 lat, ogólnie zakładałam, że dzieci mieć chcę, ale w nieokreślonej przyszłości. Nigdy nie zapomnę momentu, w którym zobaczyłam dwie kreski, od razu poczułam się zupełnie inną, obca sobie osobą i że wszystko co tak bardzo ceniłam, całe moje poukładane życie właśnie się zmieniło. Była złość, niedowierzanie, morze łez i oczywiście od razu wielkie wyrzuty sumienia, że tak beznadziejnie się z tym czuję. Wreszcie dostałam trochę lepszą pracę, mieliśmy już wynajęte mieszkanie w innym mieście i na dniach zaplanowaną wyprowadzkę od moich rodziców, a tu taka niespodzianka. Na dniach czekał nas urlop z siostrą i jej mężem, z którymi często jeździliśmy na wakacje. Oni są kilka lat starsi od nas, materialnie i mentalnie mają wszystko co potrzebne do wychowania dzieci, niestety siostra nie może zajść w ciążę… To był dla wszystkich trudny tydzień, a ja w trakcie i po czułam się z tym wszystkim jeszcze gorzej, że się nie cieszę, że nie umiem docenić jak nam się poszczęściło. Potem przyszedł czas na pierwsze badania prenatalne, masakra. Najpierw informacja, że to chłopak (co przez sekundę wydawało się wielkim dodatkowym problemem, dopóki nie usłyszałam kolejnych informacji). Do braku radości, wyrzutów sumienia z tego powodu doszedł jeszcze ogromny strach o zdrowie dziecka. Pierwszy problem ewoluował w znacznie potężniejszy i jeszcze bardziej dobijający. W oczekiwaniu na powtórkę badań miałam okropne myśli, których bardzo się wstydziłam jednak nie potrafiłam powstrzymać. Potem niby sytuacja trochę się uspokoiła, ja wreszcie trochę wzięłam się w garść, ale żadnej radości z ciąży nie doświadczałam. Przyszedł czas na badania połówkowe. Znowu ten sam lekarz i znowu przyczepił się do parametrów, które teoretycznie były w normie, ale kazał przyjść na powtórzenie za kilka dni. Pomyślałam, o niee znowu to samo, ale tym razem nie dam się zwariować jak poprzednio, spokojnie poczekam co będzie. Kolejne badanie zmiotło mnie z planszy, było to 3 dni przed Wigilią, następnego dnia mieliśmy jechać do rodzinnego domu celebrować mój ulubiony czas w roku. Dostaliśmy zalecenie amniopunkcji po świętach, „ale nie martwcie się święta na spokojnie, wszystko jest dobrze” Aha. Na gwałt szukałam innego lekarza, który jeszcze tego samego dnia nas przyjmie, żeby porównać diagnozę. Udało się znaleźć równie zaawansowanego w temacie lekarza, który polecił wstrzymać się z inwazyjnym badaniem i sprawdzić jak sytuacja będzie wyglądała za kilka tygodni. Trochę mnie uspokoił, ale przez te tygodnie chodziłam jak zombie, strasznie się rozchorowałam, zamartwiałam. Jestem na szczęście wierząca i poczułam prawdziwość powiedzenia jak trwoga to do Boga, zaczęłam odmawiać modlitwę pompejańską. Była to absolutnie jedyna rzecz, która przynosiła mi ulgę, wręcz czekałam każdego dnia, aż będzie czas na odmówienie, bez tego chyba bym oszalała . Na ponownych badaniach okazało się, że jednak dziecko rozwija się prawidłowo i jest ok. Wielka ulga na jakiś czas. Kupiliśmy wózek, zaczęło do mnie docierać, że naprawdę będziemy mieć dziecko, ale radości dalej nie było, dominował ogromny lęk. Teraz leci 37 tydzień, bywały dobre dni, ale jednak mimo wszelkich prób trwałej zmiany nastawienia, nie udało mi się do tej pory zacząć podchodzić do ciąży tak jak bym chciała, zamiast szczęścia czuję strach. Nie umiem na dobre się ogarnąć. Boję się bardzo o to dziecko, żeby wszystko było z nim dobrze, stale kontroluję ruchy. Chciałabym juz urodzić, żeby już bylo na świecie, chociaż nie wiem jak to zrobię, liczę na cesarkę. Nie ma u mnie fajerwerk, nie ma ciekawości kim jest, jaki jest, jest tylko beznadziejny lęk jak to będzie, co to będzie dalej i poczucie winy, że tak to czuję. Bardzo jest mi go żal, że trafił na taką matkę, żal mi mojego męża, który wiem, że totalnie mnie nie rozumie, ale stara się wspierać, na szczęście on cieszy sie od początku. Bardzo biedna jest tez w tym wszystkim moja siostra, która oddałaby wszystko, żeby w ciąży być. Wierzę, że jednak to wszystko dobrze się skończy i za sprawa hormonów doznam w końcu jakiejś wewnętrznej przemiany i podołam nowej roli. Bardzo mi pomaga czytanie takich forów, wiec dziękuję za wszystkie te historie, mnie pokrzepiły, wiec postanowiłam napisać swój wywód, może ktoś na niego kiedyś trafi i do czegoś mu się przyda