Może to co napiszę pomoże choć trochę...
Mój syn urodził się 15 listopada 2001 roku w 26 tygoniu ciąży z wagą 990g. W sobotę 9 listopada wieczorem poczułam sie źle, bolał mnie brzuch i było mi słabo, połozyłam się wczesniej w nocy obudził mnie skurcz, nie miałam pojęcia co się dzieje, skurcze powtarzały się ale usnęłam. W niedzielę rano siostra pielęgniarka zabrała mnie na oddział, po zbadaniu podano mi fenoterol i zostawiono na kilka godzin, po południu miałam rozwarcie na 4 palce, zostałam przewieziona do szpitala w Poznaniu na Polną (mieszkałam wtedy w tamtych okolicach). cały czas miałam skurce do porodu, byłam obolała i zmęczona. W poniedziałek lekarze zwiększyli dawki leków przygotowując mnie do założenia szewka. We wtorek okazało się że mam cukrzycę ciążową, nie dostałam obidu i kolacji bo we środę rano miałam iść na zabieg. We środe okazało się, że mam zakażenie okołoporodowe, zabieg przełozono, jednak nie dostałam śniadania. W porze obiadowej przyszła pielęgniarka i powiedziała, że cukrzyca, którą stwierdzili to przedawkowanie fenoterolu który jest na glukozie, ale obiadu i tak nie dostanę bo zaraz przyjdą lekarze i zdecydują co dalej. Przyszła Pani doktor i powiedziała, że ostawiamy leki i puszczamy akcję bo leki powodują zbytnie obciążenie cerca i dłużej nie wytrzymam (cały czas miała skurcze do porodu co 15 min). Dostałam dolargan. Zrobiło się tak cudownie nie czułam głodu i bólu. Do czasu kiedy przyszedł Pan docent jakiśtam i powiedział,że mam się pożegnac z dzieckiem bo takich dzieci oni nie ratują. Wrócił ból, strach, pustka... A w brzychu cały czas trzepotało maleństwo. Zwiekszono dawkę leku. Znowu otępienie. Mąż pojechał.... praca. Ta noc ze środy na czwartek była najokropniejszą nocą w moim życiu. Czuwałam od dawki do dawki dolarganiu, było mi zimno, byłam sama...samotna. Nad ranem we czwartek odstawiono leki, zaczęła się akcja. Byłam tak wycieńczona z głodu i bólu, że kiedy przewozili mnie ze sali na porodówkę czułam każdża fugę w płytkach jak by to były metrowe wyrwy w podłożu. Poród trwał 20 min, byłam przyzwyczajona do bólu, więc nie bolało tak bardzo. W sumie było mi już wszystko jedno, nawet wtedy kiedy lekarz nie trafiając w skurcz przeciął mi krocze na żywca. Kilka minut po 9 rano przyszedł na świat mój syn. Miał 35cm i 990 g, płakał!!! Dostał 5 pkt. Wszyscy na porodówce byli w szoku. Pielęgniarka pokazała mi go zanim go zabrali, boże... był taki maleńki i delikatny. Zobaczyłam jak zamykają się drzwi i film mi się urwał.
I tu zaczyna się opowieść o walce o życie, o nieświadomości i dążeniu do najważniejszego celu w moim życiu: zabrania syna do domu.
Bardzo ciałam jak najszybciej iść do niego, więc po pierwszym posiłku od kilku dni wstałam z łóżka i poszłam do łazienki aby się umyć i iść do syna na OIOM. Niestey nie wyszłam z łazienki o własnych siłach, zemdlałam po raz pierwszy w życiu. Zakazano mi chodzić. Mąż (pojawił się w między czasie) zawiózł mnie tam na wózku.
OIOM - gorąco, wilgotno, pisk i syk maszyn, pełno inkubatorów. Siedziałm na tym wózku i nic nie widziałam, oczy miałam pełne łez. Wiedziałam, że muszę się pozbierać, że to ja daję energię synkowi i muszę jej mieć bardzo dużo.
Jeździłam do niego codziennie, potem co drugi dzień (musiałam dojeżdżać 60km autobusem), zawoziłam mu własne mleko, dostawał, je przez sondę. Widziałm jak dzieci umierają, jak przyjeżdżają nowe okruszki. Jak rozpaczają rodzice. Jak boli ten czas. Dwa razy przeżyłam horror kiedy syn zmienił miejsce... myslałam, że już go nie ma. Był...
Chorował... zapalenie płuc, żółtaczka, retinopatia, podejrzenie o martwicze zapalenie jelita. A ja? Ja tylko patrzyłam ile przybrał, bo wiedziałam, że dostanę go jak będzie miał 2kg. Nie wiedziałam nic o chorobach, które mu groziły, nie chciałam wiedzieć, wierzyłam, że zaraz go wezmę do domu.
Po 10 tygodniach dostałam swoje dziecko! Mogłam je zabrac do domu! Musiałam tylko jeździć na kntrolne badania oczu bo miał retinopatię 3-go stopnia i do poradni oceny rozwoju. Wtedy wychodząc ze szpitala dowiedziałam się, że retinopatia 4-go stopnia to ślepota. I nawet tego się jie przestraszyłam... głupia.
W marcu na jednej z wizyt u okulisty dowiedziałam się, że nastąpiła regresja i mój syn będzie tylko krótkowzroczym astygmatykiem.
W sierpniu powiedziano nam, że nie mamy przyjeżdżac do poradni oceny rozwoju bo Dominik jej już nie potrzebuje.
Od września z małą przerwą syn jest pod stała opieką homeopatyczną (ale to inna historia), do dziś nie wziął innego leku, nigdy nie chorował, a jeśli zdarzyło się przesiębienie potrafił zwalczyć je w ciągu doby.
Dziś mój syn skończył 9 lat. Jest zdrowy, niezwykle inteligentny.
Dziś wiem jakie mieliśmy szczęście i jak ważna jest wiara... wiara w sukces...wiara w życie...wiara we własne dziecko i w siebie. To olbrzmi dar! Korzystaj z Niego Asiu! To nic nie kosztuje. Jesli mogę Wam jakoś pomóc... nie wahaj się.
Trzymam kciuki i Wierzę!!