reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Szpital Miejski 2 w Bydgoszczy

dziewczyny, a jak wygląda pierwszy moment po urodzeniu dziecka? położna od razu zabiera malucha na badanie czy najpierw kładą go mamie choć na chwilę na brzuchu? Chyba naczytałam się za dużo psychologicznych teorii, ale w sumie chciałabym, żeby chociaż 10-15 minut poczekali. chociaż z drugiej strony wg skali Apgar badanie powinno się odbyć w tych pierwszych minutach. Jak to właściwie wygląda?

Mnie położyli Malutką na brzuchu na kilka minut - może kilkanaście, nie ma pojęcia bo byłam zbyt wykończona i zbyt szczęśliwa że to już koniec :-D Na badania zabierają dzidziusia chwilę potem, ale cały czas masz malucha w zasięgu wzroku, a Ciebie w tym czasie zszywają itd :tak:
 
reklama
dokładnie jest tak jak napisała grudnióweczka. też położyli mi na brzuszku Julkę na kilka minut po czym położyli na takiej wadze obok gdzie odbyło się to całe badanie i "punktowanie" po czym zajmują się jeszcze Tobą, zawożą do pokoju i potem przywożą dzieciątko które masz już cały czas przy sobie;-)
 
witajcie,
niestety zdarzylo sie tak ze wyladowalam na 4 dni w szpitalu na obserwacje, bo nie zbyt dobrze sie czulam... ale wlasnie z drugiej strony sie ciesze bo przynajmniej obejrzalam szpital, a ze na patologii nie bylo miejsc (bo remontuja sale) to lezalam na porodowce.
Bylam swiadkiem kilka porodow:) i bylam w szoku, kazda babka co przyjezdzala do szpitala rodzila moze z 2 godzinki:confused: i po uslyszeniu glosu dziecka mijalo jakos pol godziny i wywodzili ja do sali. Atmosfera w szpitalu nawet nawet...
Jedzenia ochydne, ale to chyba w kazdym szpitalu:oo:
No i teeeen halas, bo ciagle cos wierca, cos przestawiaja. I niestety jak byly takie mrozy to u mnie w sali bylo strasznieeee zimnooooo, lezalam pod dwoma kocami, ale pozniej jak bylo na plusie na dworzu to w sali tez cieplej- takie pocieszenie:-D
No takze jak nie myslalam tak jeszcze o porodzie, to teraz mysle caly czas, ze niedlugo i ja tam trafie do tej sali porodowej, yh ale niestety wszystko trzeba przetrwac.
 
witaj:) jasne, że wszystko trzeba przetrwac i wszsytko jest do przeżycia. Co do szpitala to ja przed porodem tez byłam się zapoznać z wyglądem oddziału, ale ostateczna opinie o nim wyrobilam sobie po porodzie. Jak dla mnie atmosfera spoko, opieka tez, jedzenie tez moglo byc bo akurat wybredna nie jestem. Nie ma sie tez co nastawiac ze kazdy porod trwa ok. 2 godzin bo wiadomo ze kazdy jest inny, jedne rodza 2 godziny inne 30. Ja trafilam do szpitala o 7.00 a o 16.43 mialam juz na swiecie coreczke, sama akcja rodzenia trwala moze z 45 minut takze tez nie zle. Nie ma co za duzo myslec o tym bo i tak nie wiadomo czego sie spodziewac a natura sama mowi jak sie zachowywac w danym momencie, takze trzymam kciuki za szczesliwe rozwiazanie:-)
 
....Po ponad 16-tu miesiącach od narodzin naszej ukochanej córeczki,jeszcze trudno mi o tym wydarzeniu pisać. Jest to "zasługa" personelu Szpitala Miejskiego nr 2 w Bydgoszczy. Jestem tatą Julki i 29 maja 2008 roku "rodziłem" razem z żoną przez 11 godzin.W tym czasie na sali porodowej przebywałem ja z żoną a położna i lekarz byli gośćmi. Położna przychodziła raz na godzinę(na minutkę) a lekarz zajrzał kilka razy. Przy samym rozwiązaniu nie było go wcale. Ale nie to jest sednem dramatu jaki nam się tutaj przydażył. Położna postanowiła pomóc żonie w urodzeniu Julki i dokonała nacięć. Tyle tylko,że zrobiła to nie jak położna a nie przymierzając jak rzeźnik. Przecięła "przy okazji" mięśnie zwieracza odbytu. Potem ona,nie lekarz zszywała żonę przez 30 minut. Tej samej nocy lekarz zobaczył co się stało. Żona w znieczuleniu została poddana zabiegowi polegającemu na zdjęciu szwów, założonych przez położną.I teraz zaczyna się matrix. Żona zostaje przeniesiona do pokoju jednoosobowego. Jesteśmy tym faktem zdziwieni ale już przeczuwamy,że to coś poważnego. Jest mowa o zabiegu, który ma się odbyć niebawem. Na moje pytania lekarz odpowiada "a rozeszła sie śluzówka,musimy wywołać mocniejsze ziarninowanie i będzie dobrze".Zauważam,że lekarze i pielęgniarki unikają mnie jak ognia. Mijają dni a całe "leczenie" mojej żony polega na "nasiadówkach z kory dębu", którą nota bene sam kupuję. Żona ma zakazane przyjmowanie pokarmów. Żyje na kisielkach, karmiąc w tym czasie Juleczkę, która w wyniku przedłużającego się porodu ma wrodzone zapalenie płuc. Po 6-ciu dniach stan psychiczny i fizyczny żony siega depresji. Wreszcie dowiadujemy się,że zostanie przewieziona na operację do Łodzi.[/QUOTE]
 
.....Rozmowa z lekarzem,który nam to mówi jest żenująca-zabawa w kotka i myszke.Nie wiemy nadal o co chodzi,co się stało, na czym będzie polegała operacja. Wypisu nie dostajemy do ręki,jedzie szczelnie zamknięty w kopercie w rękach sanitariusza. Nie mogę jechać z żoną,poniewaz musze nazajutrz muszę osobiście odebrać dziecko ze szpitala (Julka tydzień dostaje antybiotyki na zapalenie płuc). Kiedy docieram do Łodzi,żona jest już po operacji. Wszystko staje się jasne. Zastaję ją płaczącą na oddziale gdzie 80% ludzi leczą na raka jelita. Nie,nie Ona wcale nie ma raka, tylko to jedyny szpital,który ma odpowiednich (WSPANIAŁYCH) fachowców,którzy potrafią naprawiać zwieracze odbytu. Pierwsze zdania jakie słyszy od nich to : Boże jedyny, kto pani zrobił taką krzywdę, w dodatku rana jest zakażona,gdyby pani trafiła tutaj zaraz po porodzie byłaby szansa na jedna operację a tak będą conajmniej TRZY. Więc pierwsza operacja to wyłonienie stomii. W skrócie: wyciągnięcie przez skórę na brzuchu jelita aby w ten sposób do worka odprowadzać produkty przemiany materii. Zostajemy w szpitalu tydzień. W tym czasie trwa walka o odkażenie rany i doprowadzenie żony do wzglednej równowagi fizycznej. Dostajemy do ręki wypis z Bydgoszczy, w którym czytamy "samoistne pęknięcie poporodowe czwartego stopnia z przetoką". Co za hipokryzja i cholerna bezduszność. Szpital już się asekuruje na wypadek pozwu sądowego. Po dwóch tygodniach walki o życie, żona wraca do domu i córeczki. Mijają miesiace z workiem na brzuchu. Odbywamy częste "wycieczki" na trasie Bydgoszcz-Łódż na kontrole i konsultacje.Zapada decyzja o drugiej operacji. Julia kończy 9 miesięcy i zostawiamy ją na kolejne 8 dni. Operacja udaje się. Trzecią operację żona przechodzi pod koniec września 2009r. To kolejna rozłąka z córeczką i kolejna porcja operacyjnych cierpień. Pzysięgam,że nigdy nie zapomnę sceny, kiedy jedzie na salę operacyjną i muszę puścić jej rękę i zostać przed drzwiami płacząc z bezsilności i strachu. Teraz żona dochodzi do zdrowia w domu. 16 miesięczna Julka zastanawia się dlaczego mamusia "nie chce" jej brać na rączki. Na moje namowy o oddanie tych konowałów do sądu,żona płacze i mówi,że jedną traumę przeżyła,ale drugiej sądowej może nie przeżyć.Ja w każdym razie będę dalej ją namawiał, i mam nadzieję, że spojrzymy sobie z "położną" w oczy na sali sądowej. W cywilizowanym kraju taki oddział zamknęliby na cztery spusty i zrównali z ziemią. Nasze życie,plany,marzenia "przemili kwazimedycy" zmienili w jednej chwili. Już nie bedziemy mieli więcej dzieci.Żona miała w ubiegłym roku obronić doktorat. Tak,wiec moje miłe przyszłe mamy, trzymajcie się od Szpitala Miejskiego nr 2 w Bydgoszczy z daleka,jeśli chcecie decydować same o swoim dalszym życiu. P.S. Mam nadzieję,że te kilka zdań przeczytają też położne i lekarze ze Szpitala Miejskiego nr 2 w Bydgoszczy i może chociaz zrobi im sie przykro albo głupio. Przecież to oni ślubowali "Po pierwsze nie szkodzic" pacjentowi.
 
:szok:
:no:

To straszne... :((( Ja sie poplakalam... Jestem na etapie wybierania szpitala i kiedy zdecydowalam sie na ten, tu taki list... Bardzo Wam wspolczuje... Calej Rodzinie, nie tylko Zonie, bo i Ty z Cora przeszliscie traume :no: Mam nadzieje, ze wszystko skonczy sie dobrze... Zycze sil i powrotu Zony do zdrowia...

Prosze tez napisac nazwisko lekarza i poloznej. Niech ludzie widza co sie dzieje...
 
Wiecie, tak czytam od jakiegoś czasu wypowiedzi Wasze na temat jednego i drugiego szpitala, sama też słyszę od czasu do czasu o różnych przykrych przypadkach porodów. Nie sądzę, że to jest tak, że konkretny szpital jest beznadziejny, jak próbowało parę osób udowodnić na wątku o Bizielu (ja akurat mam zgoła inne doświadczenia, podczas ostatniej ciąży leżałam na patologii i w Bizielu i w Dwójce i zdecydowanie na poród wybrałam Biziela). Myślę, że powinnyśmy wyraźnie podawać nazwiska medyków, którzy minęli się z powołaniem, żeby wiedzieć kogo unikać, a nie krytykować konkretny szpital, bo to konkretni ludzie zawinili.
Bardzo współczuję tym, którzy niekompetncję lekarzy czy położnych przypłacili zdrowiem dziecka, to bardzo przykre i też bym napewno szukała sprawiedliwości.
Ale abstrahując od tych przypadków strikte zawinionych przez nieudolność personelu medycznego, chciałam zauważyć, że chętnie obwiniamy szpital za ciężki poród, za ból itp, a zauważyłam, że sporo kobiet sama doprowadza do tego, że poród się przedłuża. Nie zrozumcie mnie źle, można stękać, pokrzyczeć - każda z nas cierpi podczas porodu i ma do tego prawo. Ale niektóre kobiety naprawdę nawet nie próbują współpracować. Wykrzykują takie rzeczy, że włos się na głowie jeży, zamiast skupić się na prawidłowym oddychaniu, bo wiadomo, że dziecko przy współpracy i prawidłowym oddychaniu jest lepiej dotenione i poród się niepotrzebnie nie przedłuża. Rodziłam 4 razy za każdym razem zdarzały się takie kobiety. A potem po wszystkim oczywiście obwiniały lekarzy, że pielęgniarki nie latają w koło nich i dupki przyłowiowej nie podcierają. No jak komuś się wydaje, że przyjechał na wczasy zamiast rodzić dziecko to potem dochodzi do takich nieporozumień. Mam nadzieję, że mnie rozumiecie, sama nie miałam lekkich porodów, akcja u mnie zawsze trwała długo, a drugi poród był naprawdę ciężki (byłam tak wykończona, że zasnęłam podczas szycia krocza przez lekarza).
 
Kasiad,

piękne podsumowanie, to wina personelu, konkretnych osób niż całej instytucji. Jeśli by więcej się o takich osobach mówiło, to może dyrekcja danego szpitala mogła zrobić porządki w swoich szeregach, aczkolwiek wiadomo, trudno o dobrego lekarza...
 
reklama
kasiad, zgadzam się z Tobą!
przy pierwszym porodzie nie współpracowałam, bo "bolało" i rodziłam 11 h... przy drugiem skupiłam sie na oddychaniu i urodziłam w 40 minut...
 
Do góry