reklama
Po ponad 16-tu miesiącach od narodzin naszej ukochanej córeczki,jeszcze trudno mi o tym wydarzeniu pisać. Jest to "zasługa" personelu Szpitala Miejskiego nr 2 w Bydgoszczy. Jestem tatą Julki i 29 maja 2008 roku "rodziłem" razem z żoną przez 11 godzin.W tym czasie na sali porodowej przebywałem ja z żoną a położna i lekarz byli gośćmi. Położna przychodziła raz na godzinę(na minutkę) a lekarz zajrzał kilka razy. Przy samym rozwiązaniu nie było go wcale. Ale nie to jest sednem dramatu jaki nam się tutaj przydażył. Położna postanowiła pomóc żonie w urodzeniu Julki i dokonała nacięć. Tyle tylko,że zrobiła to nie jak położna a nie przymierzając jak rzeźnik. Przecięła "przy okazji" mięśnie zwieracza odbytu. Potem ona,nie lekarz zszywała żonę przez 30 minut. Tej samej nocy lekarz zobaczył co się stało. Żona w znieczuleniu została poddana zabiegowi polegającemu na zdjęciu szwów, założonych przez położną.I teraz zaczyna się matrix. Żona zostaje przeniesiona do pokoju jednoosobowego. Jesteśmy tym faktem zdziwieni ale już przeczuwamy,że to coś poważnego. Jest mowa o zabiegu, który ma się odbyć niebawem. Na moje pytania lekarz odpowiada "a rozeszła sie śluzówka,musimy wywołać mocniejsze ziarninowanie i będzie dobrze".Zauważam,że lekarze i pielęgniarki unikają mnie jak ognia. Mijają dni a całe "leczenie" mojej żony polega na "nasiadówkach z kory dębu", którą nota bene sam kupuję. Żona ma zakazane przyjmowanie pokarmów. Żyje na kisielkach, karmiąc w tym czasie Juleczkę, która w wyniku przedłużającego się porodu ma wrodzone zapalenie płuc. Po 6-ciu dniach stan psychiczny i fizyczny żony siega depresji. Wreszcie dowiadujemy się,że zostanie przewieziona na operację do Łodzi.
Rozmowa z lekarzem,który nam to mówi jest żenująca-zabawa w kotka i myszke.Nie wiemy nadal o co chodzi,co się stało, na czym będzie polegała operacja. Wypisu nie dostajemy do ręki,jedzie szczelnie zamknięty w kopercie w rękach sanitariusza. Nie mogę jechać z żoną,poniewaz musze nazajutrz muszę osobiście odebrać dziecko ze szpitala (Julka tydzień dostaje antybiotyki na zapalenie płuc). Kiedy docieram do Łodzi,żona jest już po operacji. Wszystko staje się jasne. Zastaję ją płaczącą na oddziale gdzie 80% ludzi leczą na raka jelita. Nie,nie Ona wcale nie ma raka, tylko to jedyny szpital,który ma odpowiednich (WSPANIAŁYCH) fachowców,którzy potrafią naprawiać zwieracze odbytu. Pierwsze zdania jakie słyszy od nich to : Boże jedyny, kto pani zrobił taką krzywdę, w dodatku rana jest zakażona,gdyby pani trafiła tutaj zaraz po porodzie byłaby szansa na jedna operację a tak będą conajmniej TRZY. Więc pierwsza operacja to wyłonienie stomii. W skrócie: wyciągnięcie przez skórę na brzuchu jelita aby w ten sposób do worka odprowadzać produkty przemiany materii. Zostajemy w szpitalu tydzień. W tym czasie trwa walka o odkażenie rany i doprowadzenie żony do wzglednej równowagi fizycznej. Dostajemy do ręki wypis z Bydgoszczy, w którym czytamy "samoistne pęknięcie poporodowe czwartego stopnia z przetoką". Co za hipokryzja i cholerna bezduszność. Szpital już się asekuruje na wypadek pozwu sądowego. Po dwóch tygodniach walki o życie, żona wraca do domu i córeczki. Mijają miesiace z workiem na brzuchu. Odbywamy częste "wycieczki" na trasie Bydgoszcz-Łódż na kontrole i konsultacje.Zapada decyzja o drugiej operacji. Julia kończy 9 miesięcy i zostawiamy ją na kolejne 8 dni. Operacja udaje się. Trzecią operację żona przechodzi pod koniec września 2009r. To kolejna rozłąka z córeczką i kolejna porcja operacyjnych cierpień. Pzysięgam,że nigdy nie zapomnę sceny, kiedy jedzie na salę operacyjną i muszę puścić jej rękę i zostać przed drzwiami płacząc z bezsilności i strachu. Teraz żona dochodzi do zdrowia w domu. 16 miesięczna Julka zastanawia się dlaczego mamusia "nie chce" jej brać na rączki. Na moje namowy o oddanie tych konowałów do sądu,żona płacze i mówi,że jedną traumę przeżyła,ale drugiej sądowej może nie przeżyć.Ja w każdym razie będę dalej ją namawiał, i mam nadzieję, że spojrzymy sobie z "położną" w oczy na sali sądowej. W cywilizowanym kraju taki oddział zamknęliby na cztery spusty i zrównali z ziemią. Nasze życie,plany,marzenia "przemili kwazimedycy" zmienili w jednej chwili. Już nie bedziemy mieli więcej dzieci.Żona miała w ubiegłym roku obronić doktorat. Tak,wiec moje miłe przyszłe mamy, trzymajcie się od Szpitala Miejskiego nr 2 w Bydgoszczy z daleka,jeśli chcecie decydować same o swoim dalszym życiu. P.S. Mam nadzieję,że te kilka zdań przeczytają też położne i lekarze ze Szpitala Miejskiego nr 2 w Bydgoszczy i może chociaz zrobi im sie przykro albo głupio. Przecież to oni ślubowali "Po pierwsze nie szkodzic" pacjentowi.
BARDZO! Państwu współczuję, nie wyobrażam sobie nawet ogromu cierpienia i strachu, który Was doświadczył... okropność! zastanawiałam się nad porodem w 2 ale po tym co tutaj przeczytałam jestem przerażona. mój pierwszy poród także był porodem ciężkim i długim, po cięciach wielokrotnych także zszywała mnie położna tyle tylko, że wszystko miało miejsce w Poznaniu i skończył się dobrze, boję się jednak powtórki z rozrywki i faktu, że ponownie zostanę strasznie pocięta, a jeśli wszystko miałoby się skończyć podobną do Państwa tragedią.... jestem w głębokim szoku, proszę przyjąć wyrazy współczucia ale i szczere życzenia zdrowia i wielu pięknych chwil które miejmy nadzieję pozwolą zapomnieć choć w małym stopniu o tym co na szczęście jest już za Wami. Powodzenia w ujawnianiu prawdy!!!!
to bardzo przykre co Państwa spotkało, współczuję cierpienia Żonie, Córeczce i Panu
ja jednak nadal będę mówić, że polecam poród w dwójce - rodziłam tam dwa razy i każdy poród był dobrze poprowadzony przez położną, krórej naprawdę mogłam zaufać
ja jednak nadal będę mówić, że polecam poród w dwójce - rodziłam tam dwa razy i każdy poród był dobrze poprowadzony przez położną, krórej naprawdę mogłam zaufać
Anusia8309
Fanka BB :)
ZZO nie trzeba szybciej umawiac,tak to prawda robi sie szybciej badanie na krzepliwosc krwi i wynik tego badania decyduje czy mozna podac zzo czy nie,ja mialam zzo 3,5 roku temu w szpitalu nr 2 nie umawialam sie a nie szybciej oraz nic za nie nie placilam za porod rodzinny rowniez nie placilam, mialam tylko kiepską opieke laktacyjną pozatyym mimo bolesnego 10godzinnego wywolywanego porodu nie narzekam...urodzilam 17czerwca o 2:03 nad ranem a 18czerwca o 13:00 wyszlam z synkiem ze szpitala.
reklama
grudnióweczka
Fanka BB :)
Ja odwiedzałam ostatnio i 2 i biezila ,i w 2 mi powiedzieli, że żebym dostała znieczulenie musi byc rozwarcie 4cm i musi byc "niski próg bólu".. Co ja zrozumiałam jako to, że lekarz stwierdzi, czy mnie wystarczająco boli..Dziewczynki,
jak to jest z ZZO ? czy trzeba wcześniej się umawiać na to ? czy dopiero w dzień porodu ? bo kiedyś słyszałam, ,że powinno się szybciej zrobić jakieś badanie i konsultację anestezjologiczną ...
Podobne tematy
- Odpowiedzi
- 219
- Wyświetleń
- 31 tys
- Odpowiedzi
- 518
- Wyświetleń
- 201 tys
Podziel się: