reklama
Ufff, Madziu... To dobrze Bo bym się martwiła, gdybyś się tym za bardzo przejmowała. Takie zamartwianie się i przeżywanie każdego "objawu" grozi chorobą psychiczną, więc dziewczyny - luz, luz, luz...
A rozpisałam się, bo wiosnę czuję, mam dobry humor i... zawsze mam dużo do powiedzenia. Nie umiem nie wyczerpać tematu. Gaduła ze mnie.
Wiecie co, opowiem Wam taką historię. Może mi powiecie, czy to jest jeszcze do uratowania, czy mam się wycofać.
Kiedy chodziłam do liceum, to dołączyła do naszej klasy dziewczyna. Szybko się zaprzyjaźniłyśmy, razem mieszkałyśmy w hostelu. Stałyśmy się sobie na prawdę bardzo bliskie. Miałam z nią lepszy kontakt niż z własną siostrą. Nie zależało nam wybitnie na poznawaniu swoich znajomych. Miałyśmy nasz świat i nie potrzebni nam byli w nim inni ludzie. Nie odwiedzałyśmy siebie w swoich domach, po skończeniu liceum spotykałyśmy się zawsze gdzieś na mieście. Nie dzieliłyśmy pasji ani nic w tym stylu. Ale byłyśmy dla siebie bardzo bliskie dzięki temu, co przechodziłyśmy w przeszłości i na co dzień. Mogłyśmy rozmawiać o wszystkim. Wspierałyśmy się przede wszystkim, gdy było źle. Czułam że dostaję olbrzymie wsparcie i to samo daję z siebie. To trwało parę ładnych lat... Potem poznałam męża i wyjechałam. Spotykałyśmy się rzadziej, bo nie było mnie w mieście, ale nasza znajomość i przyjaźń nadal była żywa. Nic się nie zmieniło.
W liceum obiecałam przyjaciółce, że będzie moją świadkową. I miałam wrażenie, że ona też tego bardzo chce. Więc nadszedł Ten Dzień, poprosiłam ją na świadkową. Zawsze wieczór panieński chciałam spędzić sam na sam z nią, więc przyjechała do mnie do miasta wcześniej, wynajęłyśmy pokój w hotelu, zaprosiłam ją na kolację i miałyśmy baaardzo miło spędzić czas.
Niestety po kolacji, gdy poszłyśmy do pokoju, przyjaciółka totalnie się rozkleiła. Płakała, że nie jest szczęśliwa, że strasznie się męczy tym, że musi być moją świadkową, że czuje się strasznie samotna, że najchętniej to wróciła by do domu już teraz, natychmiast. Ponieważ rozmawiałyśmy zawsze o wszystkim i nasza relacja była bardzo swoboda, to trochę się zdziwiłam, że nie powiedziała mi o tym wcześniej. Ale, że ślub był z samego rana, to musiała już wytrzymać. Powiedziałam, że ją rozumiem i nie mam jej nic za złe, że przykro mi, że musi się tak męczyć i że nie to było moim celem, bo jej szczęście było także moim. I nigdy, przenigdy nie naraziłabym jej na takie "atrakcje", gdybym wiedziała, że tak to będzie przeżywać. Było mi jej strasznie szkoda i do dnia dzisiejszego mam żal do siebie, że musiała przez to przechodzić.
Zamiast szykować się do ślubu, musiałam ją pocieszać. Rano z niczym mi nie pomogła, łącznie z tym, że miałam pobrudzoną sukienkę ślubną. Nie mogłam założyć rajstop (za gorąco), więc postanowiłam posmarować nogi specjalnym preparatem przypominającym fluid (mam żylaki i chciałam je nieco ukryć), a że sukienkę miałam lejącą za kolano, to niewykonalne było zrobienie tego samemu. Przy fryzurze też nie pomogła, a miałam do zrobienia trudnego koka. Wszystko musiałam sama. Nie pilnowała czasu, a przyklejając sobie rzęsy nie da się tego samemu zrobić i jeszcze patrzeć w zegarek... No generalnie ka-ta-stro-fa!
Na ślub prawie się spóźniłyśmy, a na dodatek przez brak czasu nie zmyłam maski nawilżającej ze stóp, więc gdy w kościele zdenerwowałam się i spociły mi się stopy, to zaczęłam dosłownie wyjeźdżać z sandałków... Więc w rezultacie starałam się nie ruszać... Kolejna porażka.
Po ślubie do Wawy odwiozła ją moja mama. I od tamtej pory przyjaciółka mnie zbywa, a ostatnio nie odbiera nawet telefonów... Przez najszczęśliwszy dzień mojego życia straciłam przyjaciółkę.
Dzisiaj napisałam jej smsa. Bo skoro nie odbiera, nie mam jak się z nią skontaktować, to zostaje mi tylko ta forma. Napisałam jej to, co napisałam w poście, który wstawię za chwilę przez telefon (sory, ale nie chce mi się tego wszystkiego przepisywać).
Jak myślicie, dobrze zrobiłam? Nie chcę jej nękać telefonami, ale chcę aby wiedziała, że zawsze może do mnie wrócić, bo na prawdę jest częścią mojego życia...
A rozpisałam się, bo wiosnę czuję, mam dobry humor i... zawsze mam dużo do powiedzenia. Nie umiem nie wyczerpać tematu. Gaduła ze mnie.
Wiecie co, opowiem Wam taką historię. Może mi powiecie, czy to jest jeszcze do uratowania, czy mam się wycofać.
Kiedy chodziłam do liceum, to dołączyła do naszej klasy dziewczyna. Szybko się zaprzyjaźniłyśmy, razem mieszkałyśmy w hostelu. Stałyśmy się sobie na prawdę bardzo bliskie. Miałam z nią lepszy kontakt niż z własną siostrą. Nie zależało nam wybitnie na poznawaniu swoich znajomych. Miałyśmy nasz świat i nie potrzebni nam byli w nim inni ludzie. Nie odwiedzałyśmy siebie w swoich domach, po skończeniu liceum spotykałyśmy się zawsze gdzieś na mieście. Nie dzieliłyśmy pasji ani nic w tym stylu. Ale byłyśmy dla siebie bardzo bliskie dzięki temu, co przechodziłyśmy w przeszłości i na co dzień. Mogłyśmy rozmawiać o wszystkim. Wspierałyśmy się przede wszystkim, gdy było źle. Czułam że dostaję olbrzymie wsparcie i to samo daję z siebie. To trwało parę ładnych lat... Potem poznałam męża i wyjechałam. Spotykałyśmy się rzadziej, bo nie było mnie w mieście, ale nasza znajomość i przyjaźń nadal była żywa. Nic się nie zmieniło.
W liceum obiecałam przyjaciółce, że będzie moją świadkową. I miałam wrażenie, że ona też tego bardzo chce. Więc nadszedł Ten Dzień, poprosiłam ją na świadkową. Zawsze wieczór panieński chciałam spędzić sam na sam z nią, więc przyjechała do mnie do miasta wcześniej, wynajęłyśmy pokój w hotelu, zaprosiłam ją na kolację i miałyśmy baaardzo miło spędzić czas.
Niestety po kolacji, gdy poszłyśmy do pokoju, przyjaciółka totalnie się rozkleiła. Płakała, że nie jest szczęśliwa, że strasznie się męczy tym, że musi być moją świadkową, że czuje się strasznie samotna, że najchętniej to wróciła by do domu już teraz, natychmiast. Ponieważ rozmawiałyśmy zawsze o wszystkim i nasza relacja była bardzo swoboda, to trochę się zdziwiłam, że nie powiedziała mi o tym wcześniej. Ale, że ślub był z samego rana, to musiała już wytrzymać. Powiedziałam, że ją rozumiem i nie mam jej nic za złe, że przykro mi, że musi się tak męczyć i że nie to było moim celem, bo jej szczęście było także moim. I nigdy, przenigdy nie naraziłabym jej na takie "atrakcje", gdybym wiedziała, że tak to będzie przeżywać. Było mi jej strasznie szkoda i do dnia dzisiejszego mam żal do siebie, że musiała przez to przechodzić.
Zamiast szykować się do ślubu, musiałam ją pocieszać. Rano z niczym mi nie pomogła, łącznie z tym, że miałam pobrudzoną sukienkę ślubną. Nie mogłam założyć rajstop (za gorąco), więc postanowiłam posmarować nogi specjalnym preparatem przypominającym fluid (mam żylaki i chciałam je nieco ukryć), a że sukienkę miałam lejącą za kolano, to niewykonalne było zrobienie tego samemu. Przy fryzurze też nie pomogła, a miałam do zrobienia trudnego koka. Wszystko musiałam sama. Nie pilnowała czasu, a przyklejając sobie rzęsy nie da się tego samemu zrobić i jeszcze patrzeć w zegarek... No generalnie ka-ta-stro-fa!
Na ślub prawie się spóźniłyśmy, a na dodatek przez brak czasu nie zmyłam maski nawilżającej ze stóp, więc gdy w kościele zdenerwowałam się i spociły mi się stopy, to zaczęłam dosłownie wyjeźdżać z sandałków... Więc w rezultacie starałam się nie ruszać... Kolejna porażka.
Po ślubie do Wawy odwiozła ją moja mama. I od tamtej pory przyjaciółka mnie zbywa, a ostatnio nie odbiera nawet telefonów... Przez najszczęśliwszy dzień mojego życia straciłam przyjaciółkę.
Dzisiaj napisałam jej smsa. Bo skoro nie odbiera, nie mam jak się z nią skontaktować, to zostaje mi tylko ta forma. Napisałam jej to, co napisałam w poście, który wstawię za chwilę przez telefon (sory, ale nie chce mi się tego wszystkiego przepisywać).
Jak myślicie, dobrze zrobiłam? Nie chcę jej nękać telefonami, ale chcę aby wiedziała, że zawsze może do mnie wrócić, bo na prawdę jest częścią mojego życia...
"Przyjaciolko! Tesknie za Toba i Twoim wsparciem. Przykro mi, ze moje szczescie i Twoj jego brak rozdzielily nasze drogi i tak bardzo oddalilysmy sie od siebie. Rozumiem, ze nieswiadomie postawilam Cie w bardzo trudnej sytuacji i niechcacy Cie nia skrzywdzilam. Rozumiem tez to, ze niepotrafisz cieszyc sie razem ze mna i dlatego nie odbierasz ode mnie telefonu. Podejrzewam, ze cierpisz przez to tak samo, jak ja. Rozumiem takze, ze nasze relacje uległy mimowolnie degradacji i jako przyjaciolka nie mogę nic na to poradzic jesli mnie odcinasz od siebie. Mam nadzieje, ze znajdziesz inna przyjaciolke, ktora zajmie moje miejsceni bedzie tak lojalna i oddana jak ja. Pamietaj, ze zawsze mozesz do mnie zadzwonic badz napisac, przyjechac do mnie lub jakkolwiek dac znac, ze mnie potrzebujesz. Nadal jestes moja przyjaciolka i zostaniesz w moim sercu na zawsze. Mam nadzieje, ze kiedys to zrozumiesz. Teraz nie moge zmuszac Cie do kontaktu, wiec jedyne co mi zostaje, to czekac z wyciagnieta do Ciebie reka z nadzieja, ze ja kiedys zlapiesz i zyczyc Ci na ten czas wszystkiego co najlepsze - abys znalazla siebie, swoje miejsce na swiecie, szczescie, ktore tak bardzo Ci sie nalezy i spokok duszy, ktorego tak bardzo Ci potrzeba. Zycze Ci takze sily charakteru, roztropnosci i odwagi, bys moga przetrwac trudy codziennego zycia w samotnosci. Pamietaj, ze bardzo Cie kochalam, Przyjaciolko, i nadal bede kochac. Zawsze."
Emi przykro mi, ze przyjaciolka tak sie zachowala nie wiem, czy z zazdrosci tak postapila, ze to Ty bierzesz slub czy co...ja z moja mialam rozne przeboje, wiele razy zrywalysmy kontakt, ale przyjazn wygrywala.I oby tak zostalo.
Ewmi teraz zależy wszystko od Twojej Przyjaciółki. Wyciągnęłaś do niej rękę i tylko od niej zależy czy za nią chwyci. Nie można nikogo zmusić do przyjaźni ale piękne jest to ze nie odpuściłaś ze napisalas do niej. Nie poddałaś sie. Mysle ze juz nic więcej nie możesz zrobić. Tylko czekać... A znasz powód jej smutku i tego ze jest nieszczęśliwa?
Wiecie co, napisze Wam cos. Gdy zaszlam w ciaze i powiedzialm o tym przyjaciolce to nawet porzadnie mi nie pogratulowala, przyjela to chlodno, byla akurat w Pl, na drugi dzien sie widzialysmy. Ona niby nie planuje dziecka, ale ewidentnie bylo widac, ze mi zazdrosci, a to wozek taki a nie innyby mi wybrala, gdyby mogla, moj sie jej nie podobal, krytkowala wybor imion itp to idzie odczuc gdy ktos nie umie sie cieszyc z nami przykre to jest i boli. Ogolnie jest fajna przyjaciolka, zawsze mi pomogla, ale obawiam sie, ze kolejna ciaza znow moze troche pospuc te relacje.
No wiem, że nie można nikogo zmusić. I nie chcę jej zmuszać, bo to nie o to chodzi. Chciałabym tylko wiedzieć czy mogę jeszcze w ogóle na nią liczyć kiedykolwiek.
A jest nieszczęśliwa, bo przechodzi to, co ja kiedyś przechodziłam - trafia na samych złamasów, w których się zako****e, a oni traktują ją jak śmiecia i w kółko dołuje się, że albo jest sama albo czuje się nieszczęśliwa w związku, jednocześnie ciągnąc go dalej w panicznym strachu przed byciem samą. Wie też, że ja dokładnie to samo przechodziłam i że w końcu kiedyś karta się odwróci. Tylko brakuje jej odporności tak, jak i mnie kiedyś brakowało. Nie wierzy w to, że szczęście nadejdzie (tak jak Wy, Głuptaski, nie wierzycie w swoje macierzyństwo). Ślub jeszcze dodatkowo ją zdołował, bo ona przecież też marzy o tym, by kiedyś wyjść za jakiegoś księcia i ja to rozumiem. Tylko problem w tym, że ona tak roztrząsa swoją nieszczęśliwość, że przesłania jej to wszystko. Bo w sytuacji odwrotnej owszem, było by mi przykro, że to nie ja biorę ślub, ale bierze go moja najlepsza przyjaciółka i napędzało by mnie jej szczęście. Myślałam, że ona też tak na to patrzyła, ale się pomyliłam...
Myślicie, że to ma jakieś szanse jeszcze? Dobrze napisałam tego smsa? Jak wy byście zareagowały na taką wiadomość?
A jest nieszczęśliwa, bo przechodzi to, co ja kiedyś przechodziłam - trafia na samych złamasów, w których się zako****e, a oni traktują ją jak śmiecia i w kółko dołuje się, że albo jest sama albo czuje się nieszczęśliwa w związku, jednocześnie ciągnąc go dalej w panicznym strachu przed byciem samą. Wie też, że ja dokładnie to samo przechodziłam i że w końcu kiedyś karta się odwróci. Tylko brakuje jej odporności tak, jak i mnie kiedyś brakowało. Nie wierzy w to, że szczęście nadejdzie (tak jak Wy, Głuptaski, nie wierzycie w swoje macierzyństwo). Ślub jeszcze dodatkowo ją zdołował, bo ona przecież też marzy o tym, by kiedyś wyjść za jakiegoś księcia i ja to rozumiem. Tylko problem w tym, że ona tak roztrząsa swoją nieszczęśliwość, że przesłania jej to wszystko. Bo w sytuacji odwrotnej owszem, było by mi przykro, że to nie ja biorę ślub, ale bierze go moja najlepsza przyjaciółka i napędzało by mnie jej szczęście. Myślałam, że ona też tak na to patrzyła, ale się pomyliłam...
Myślicie, że to ma jakieś szanse jeszcze? Dobrze napisałam tego smsa? Jak wy byście zareagowały na taką wiadomość?
Jak moja Przyjaciółka zaszła w ciążę cieszyłam się (ja dopiero planowałam zacząć starania za kilka miesięcy) ale bylo mi smutno troszkę bo wiedziałam że wszystko sie zmieni że nie będzie miała juz tyle czasu co przed narodzinami Synka. Bałam sie ze stracę ja w pewnym sensie. Moze z Twoja przyjaciółka Lux bylo tak samo. Ten smutek nie oznaczał tego ze sie dnia cieszę czy jej zazdroszczę, a byl oznaka strachu... Teraz jej Synka kocham bardzo!!!!
reklama
Podobne tematy
- Odpowiedzi
- 8 tys
- Wyświetleń
- 310 tys
Podziel się: