Lore kociak prześliczny, sorry, że psami się nie zachwycam ale co ja na to poradzę jak koty zajęły moje całe serducho?
ja miałam cudownego kota, dachowiec pomieszany z jakimś długowłosym- mój Wafelek kochany, imię miał znaczące bo uwielbiał wcinać wafelki wszelkiego rodzaju i inne słodkości, kiedyś nam wyjadł wielki kawał sernika tuż przed świętami Bożego Narodzenia :-) a jak tylko usłyszał odgłos otwieranego kubka z jogurtem to już był na kolanach i wpychał pyszczek do kubka, smak jogurtu nie miał znaczenia
był z nami 5 lat, pewnego styczniowego dnia wyszedł na spacer i już nie wrócił, znalazłam go na drugi dzień za garażem, najprawdopodobniej miał zawał... tak stwierdziło kilku weterynarzy... jako kociak zachorował na panaleukopenię, niezwykle groźną chorobę (coś jak psia nosówka), bardzo mocno walczyliśmy o jego życie, 2 razy dziennie jeździliśmy ponad 20 km w jedną stronę na kroplówkę. Udało się, cudem wyszedł z tego ale potem miał problemy z nerkami. Czasami pod wpływem stresu zatrzymywał mu się mocz i trzeba było jeździć na cewnikowanie, ech dużo przeszliśmy z nim ale każda minuta spędzona z nim była cenna.... oto on:
http://takietamzdjecia.blox.pl/resource/td.jpg uwielbiał wszelkiego rodzaju pudełka, zwracam uwagę na napis na pudełku- tu Wafel jako "trzewiki damskie brąz",
Odejdż maszkaro! Dosyć tych fotek! i
Wafel nie śpi. Wafel regeneruje siły.
sorry, poryczałam się, ech, bardzo byliśmy z nim zżyci, był jak członek naszej rodziny i bardzo przeżyliśmy jego odejście. Potem jakiś czas nie chciałam mieć kota... Znajoma przysłała mi na maila wiersz o kocie, który odszedł na zawsze:
Zapłacz
kiedy odejdzie,
jeśli Cię serce zaboli,
że to o wiele za wcześnie
choć może i z Bożej woli.
Zapłacz
bo dla płaczących
Niebo bywa łaskawsze
lecz niech uwierzą wierzący,
że on nie odszedł na zawsze.
Zapłacz
kiedy odejdzie,
uroń łzę jedną i drugą,
i – przestań
nim słońce wzejdzie,
bo on nie odszedł na długo.
Potem
rozglądnij się wkoło
ale nie w górę;
patrz nisko
i – może wystarczy zawołać,
on może być już tu blisko...
A jeśli ktoś mi zarzuci,
że świat widzę w krzywym lusterku,
to ja powtórzę:
on w r ó c i...
Choć może w innym futerku
Po jakimś czasie mi przeszło i zachorowałam na Maine Coony. Już byłam umówiona na spotkanie z hodowcą aż tu nagle 1 listopada w święto zmarłych, mama otworzyła drzwi a za drzwiami siedziała mała, czarna kuleczka z wielkimi zielonymi oczami i uszami jak nietoperz
Kuleczka nie czekając na zaproszenie wparowała do domu, prosto do mojego pokoju, hop na łóżko i za nic na świecie nie chciała zejść
obcy kociak, nie bał się nikogo i nie wszedł nigdzie indziej tylko prosto do mojego pokoju. Wszyscy byli w szoku, kilka razy wyprowadzaliśmy ją na dwór ale natychmiast wracała i domagała się by ją wpuścić do domu. No i została
jest już z nami 4 lata. Oto Rufi jak była mała
http://photos.nasza-klasa.pl/714557/137/other/std/d3413814b7.jpeg i teraz
http://photos.nasza-klasa.pl/714557/200/main/3c83bdf7b1.jpeg
i jak tu nie wierzyć w przeznaczenie, do tej pory wierzymy, że to nie była przypadkowa data i, że to jest nasz Wafelek tylko wrócił w innym futerku
jezu ale się rozpisałam, zanudzicie się na śmierć.