Wracam od lekarza, wieści słabe ale wreszcie się mną "zainteresowała". Po pierwsze potwierdziła cykl bezowulacyjny, po namowach zrobiła USG bo ona twierdzi, że sama dla siebie jestem najlepszym diagnostą

Nie czuję owu zupełnie, testy też jej nie pokazują, ani śluz ani temperatura.
Wynik progesteronu marność nad marnościami i z takim nie mogło nawet dojść do zapłodnienia, cud że cykle mam regularne i wcześniej dochodziło do owulacji.
I na koniec tarczyca, zaczęłam leczenie bo wyniki niby w normie ale na granicy i mam wszelkie objawy niedoczynności , po prostu całą listę a najbardziej nie da się ukryć tych 7kg od sierpnia :/
I to też jest winowajca pozytywnego testu, w trzeciej ciąży nigdy nie byłam, te czułe sikańce wyłapują antyciała tarczycowe, które od bety różnią się tylko 2 aminokwasami więc w moim przypadku jedyny prawdziwy będzie test z krwi.
Dostałam duphaston i eutyrox, kontrola w styczniu.
Dla mnie najważniejsza jest wiadomość, że mogę przestać się obwiniać bo do poronienia nie doszło. Skutecznie mnie to zdążyło zablokować :/
Stąd moja dłuższa nieobecność.