Córeczka była zupełnie zdrowa, poród bardzo cieżki, urodziła się 1 minute przed zabraniem mnie na cesarskie cięcie, nie chcieli dać znieczulenia bo tętno słabe, ale okazało się, że nóżką owineła pępowinę stąd ta panika i niskie tętno na KTG, Ogólnie dostała 10 pkt, jedyne co było inaczej to to że ona cały czas w dzień płakała, nie dało się wyjśc na spacer i odłożyć do wózka, nie były to kolki bo na rękach po kilku minutach się uspokajała, ale jak chciałam ją odłożyć bo niby spała, nie zdążyłam łyżki umyć, a już płakała. Był to cięzki czas, ale mówiłam sobie do 3 miesiąca póżniej będzie lepsza, narzekałam na nią, nie cieszyłam się, czekałam na lepsze jutro, a okazało się , że go nie ma i nie będzie.... Mieliśmy kupić matę do łóżeczka z monitorem oddechu, ale po co, przecież tak robią tylko rodzice panikujący i mający pierwsze dziecko.... ( tak myślałam), Hania już potrafiła odwrócić główkę i mi wydawało się, że to tylko taka jest przyczyna śmierci łóżeczkowej, że dziecko nie będzie w stanie się odwrócić, a drogi oddechowe coś przytka. Okazało się inaczej .... Stało się to 3 sierpnia tego roku, rano obudziłam się o 6:11 poszłam napić się wody, wróciłam do pokoju ona spała, czasami jak spała łapałam ją za rączkę czekając w odezwie na jakiś ruch, tak zrobiłam tym razem, nie poruszyła się, to złapałam za dwie rączki dalej nic, zaczęłam nią potrząsać i krzyczeć Hania, Hania, zadzwoniłam na pogotowie, stwierdzili zgon 2- 3 godziny wcześniej, dostałam pomoc psychologiczną z centrum wsparcia kryzysowego, ale ja tego nie czuje, praca psychologa polega na tym, że słucha co mam do powiedzenia i potakuje - tak to prawidłowe emocje, tak to normalne co Pni teraz czuje, przechodzi Pani żałobę potrzeba czasu, czasu itp. i pyta się co mam do powiedzenia, nic. Zapisałam się do psychiatry prywatnie, troszkę lepiej, bo to była konwersacja , a nie mój monolog i potakiwanie, lecz kończy się na lekach antydepresyjnych i nasennych, jak dalej żyć... Psychiatra mówi będzie miała Pani jeszcze kolejne dzieci, ale ja Hanie i tak miałam późno w tym roku kończę 37 lat, nie mam czasu chyba na czekanie, z drugiej strony nie wiem czy to mózg i żałoba podpowiada mi myśli o drugim dziecku i zapełnieniu tej pustki, tego łóżeczka, tych nigdy nie założonych ubranek, tych uśmiechów, pierwszego słowa mama. Tak bardzo żałuje i czuje się winna, że nie byłam obok niej na 100%, że czułam się nieszczęśliwa, pojechałam do rodziców i cieszyłam się, że mogę trochę odetchnąć i ktoś inny nią się zajmuje, nie wiedziałam , że to mój ostatni czas z nią ;-(, nie potrafię sobie wybaczyć mojego egoizmu i narzekania na nią jak to mi ciężko, bo to był najpiękniejszy czas gdy była obok mnie..... i już nigdy się nie powtórzy. Nie wiem czy lepiej wiedzieć i walczyć, ludzie mają taką szansę, ja nie miałam żadnej, żeby zawalczyć o jej życie, przynajmniej tyle , że nie cierpiała.... wszystko jest jak przez mgłę, niczym się nie cieszę, dniem codziennym, mam chyba obsesje, że tylko dzidziuś mały zapełni tą pustkę, chociaż trochę obawiam się czy to nie reakcja chwilowa, że może trzeba poczekać , przeżyć to, stąd moje pytanie, jakie są Wasze doświadczenia ? Czy to dobry pomysł czy tylko depresja i bezsens życia tak mi podpowiada ?