Noooo... z tymi odchodzącymi wodami to różnie bywa. Jak rodziłam Kubę to przebijała położna pęcherz, ale nie zmienia to faktu, że dziecko rodziłam kilkanaście godzin, dopiero na porannej zmianie dostałam oksytocynę, 30 minut i urodziłam mojego klocka. Jeszcze mi krocze nacinali, babka do mnie "nie przyj" a ja "jak mam nie przeć, jak to samo się prze" lekarz myślałam, że padnie ze śmiechu. Potem jeszcze mnie szył rezydent, to ja z dupką uciekam od zastrzyku znieczulającego, a lekarz do mnie ze śmiechem "jak to tak? dziecko pięknie urodziłaś, a igiełki się boisz?" taka sytuacja... I jeszcze lód mi na brzuch kładli bo małego krwotoku dostałam, takiego że rezydent od pasa w dół był we krwi, a tylko nacisnęli brzuch żeby coś sprawdzić, nie pytajcie, za głupia wtedy byłam, miałam prawie 20 lat
Z kolei z Jasiem to mi wody same odeszły, patrzyłam wczoraj w wypis i było napisane, że przedwcześnie mi zaczęły odchodzić, bo wg om to był 38tc, a wg USG Janek przyszedł dzień przed terminem. Tak sobie leżałam na kanapie, pamiętam, ranek, przed drugą kawką i coś mi leci... sobie myślę "siku nie umiem powstrzymać czy jak?" a to wody, mówię mojemu K że wody mi odeszły, a ten zaczął biegać od kuchni do pokoju i "o kuwa, o kuwa, co teraz?" cóż, kawki się napiłam i zadzwoniłam po karetkę. Z tym, że ja nie miałam żadnych skurczy. Wody zaczęły odchodzić o 10 rano a o 12 zaczęły się lekkie skurcze... wody odchodziły do 12 w nocy, a urodziłam Janka po oksy o 4:20 nad ranem. Przez tak długo odchodzące wody dziecko miało obustronne zapalenie uszu i płuc.
I powiem Wam, że mimo tak długich porodów, z bólem, któy nie przychodził falami, tylko trwał jednostajnie przez kilkanaście godzin, teraz wolałabym urodzić SN, tak się boje cesarki :/