mucha_nie_siada
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 17 Styczeń 2011
- Postów
- 1 681
malgo000 nie martw się, mój też by tylko to zapamiętał
już mi się zachciało- poród Li (ciekawe komu się będzie chciało to przeczytać).
Pojechaliśmy na izbę bo miałam wycieki podbarwione krwią(uznałam że to wody). Tam mi powiedzieli, że jestem zeschizowana(komplement dzień jak co dzień), co prawda jest rozwarcie na 2 palce, ale może dotrwam do terminu. Wróciłam. Mój mąż wypił piwko i mówi 'a spróbuj mi dzisiaj urodzić'. No i poszliśmy spać. Wstałam o 1 na siku, i usiadłam na kibelku, nagle coś poleciało, i myślę sobie 'ooo super nabawiłam się nietrzymania moczu. Jakie dziwne uczucie'. No ale nic tam, podtarłam się i wstałam. Jak wstałam to wyleciało więcej, wtedy sobie uświadomiłam że to chyba jednak nie siuśki. Budzę Tomka (trochę to zajęło), i mówię że zaczęłam rodzić. Oczywiście usłyszałam 'Boże masz schizy idź spać'. Więc tłumaczę, że wody mi odeszły. Wstał, opierniczył że zabronił mi dzisiaj rodzić. Dostałam MEGA trzęsawki, nie mogłam ustać, jednocześnie płakałam i mówiłam że nie jestem gotowa na poród jeszcze. No ale dopakowałam się, wzięłam prysznic, ogoliłam... I pojechaliśmy. Kazał mi włożyć na siedzenie ręcznik na co się oburzyłam że mam podpaskę i wystarczy. Po drodze dostałam skurczy, ale nie wiedziałam że to skurcze (ból jak na miesiączkę). Weszłam na IP jak ze mnie poleciało!!!!! zaczęłam na około wszystkich przepraszać i tłumaczyć że tego nie kontroluję (co wzbudziło śmiech przez litość). Tomek mi mówi 'to papa jadę do domu'. Patrzę jak na idiotę i mówię 'nie żartuj. Idź do bankomatu i wchodzisz ze mną'. (to była noc poniedziałkowa, w środę miał obronę mgr i jeszcze nic nie umiał, a poza tym w domu stanęło na tym że nie chcę go na porodzie). No ale wszedł, miał ze sobą notatki, i się uczył, a ja stękałam coraz głośniej. Co lekarz, to opinia. A to 'musisz leżeć', albo 'musisz stać', musisz siedzieć'- w dupę się pocałujcie, myślę sobie. W końcu zaczęły się mega skurcze. I prosiłam o znieczulenie dożylne, to mi powiedzieli, że mam poczekać do 7cm rozwarcia bo wtedy jest najgorzej i lepiej wtedy sobie wziąć (szkoda, że nie sprawdzili że to właśnie było wtedy). Był obchód, okazało się, że już tuż tuż. Ale nie pozwolili przeć bo jeszcze trochę brakowało, mimo że to szło samoistnie(myślę że to spowodowało że popękałam wewnętrznie). Tomek mnie głaskał, a ja na niego wrzeszczałam żeby mnie nie dotykał, bo mi gorąco i jestem spocona. Nie trwało to długo, przyjechał sprzęt do porodu, zleciał się personel i krzczeli 'dawaaaj mamuśka, no dominiczko dawaaaj' . Po chwili mówię do lekarza 'ojej przepraszam zrobiłam kupę', na co usłyszałam 'to nie kupa tylko główka, jeszcze chwila i będzie córka na zewnątrz'. No więc rachu ciachu i wyskoczyła. Położyli mi ją od razu na brzuchu. Patrzyłam na nią jak na ufo i czekałam aż mi ją wezmą. Nie miałam ochoty ani przytulać, ani płakać, ani nic. Chciałam mieć święty spokój i umytą dupę . Poważyli, pomierzyli i zaczęło się szycie. Do tego momentu wszystko trwało ok. 7h. + Szycie 2h, myślałam że skopię ryj (akurat na wysokości mojej nogi miała twarz lekarka) za to że mnie tak boli. Darłam się w niebogłosy(poród to pikuś). Nawet mąż wbiegał i wrzeszczał na nich żeby zrobili coś żeby tak mnie nie bolało. Niestety nie mogli zatamować krwawienia. No ale jakoś pozszywali, obmyli mnie i wywieźli. Dopiero wtedy, jak dostałam Li dotarło do mnie co się wydarzyło, i że pojawił się ktoś, za kogo biorę pełną odpowiedzialność.Pominęłam trochę śmiesznych/dziwnych momentów, ale boję się, że nie starczyłoby mi nocy na opisanie .
już mi się zachciało- poród Li (ciekawe komu się będzie chciało to przeczytać).
Pojechaliśmy na izbę bo miałam wycieki podbarwione krwią(uznałam że to wody). Tam mi powiedzieli, że jestem zeschizowana(komplement dzień jak co dzień), co prawda jest rozwarcie na 2 palce, ale może dotrwam do terminu. Wróciłam. Mój mąż wypił piwko i mówi 'a spróbuj mi dzisiaj urodzić'. No i poszliśmy spać. Wstałam o 1 na siku, i usiadłam na kibelku, nagle coś poleciało, i myślę sobie 'ooo super nabawiłam się nietrzymania moczu. Jakie dziwne uczucie'. No ale nic tam, podtarłam się i wstałam. Jak wstałam to wyleciało więcej, wtedy sobie uświadomiłam że to chyba jednak nie siuśki. Budzę Tomka (trochę to zajęło), i mówię że zaczęłam rodzić. Oczywiście usłyszałam 'Boże masz schizy idź spać'. Więc tłumaczę, że wody mi odeszły. Wstał, opierniczył że zabronił mi dzisiaj rodzić. Dostałam MEGA trzęsawki, nie mogłam ustać, jednocześnie płakałam i mówiłam że nie jestem gotowa na poród jeszcze. No ale dopakowałam się, wzięłam prysznic, ogoliłam... I pojechaliśmy. Kazał mi włożyć na siedzenie ręcznik na co się oburzyłam że mam podpaskę i wystarczy. Po drodze dostałam skurczy, ale nie wiedziałam że to skurcze (ból jak na miesiączkę). Weszłam na IP jak ze mnie poleciało!!!!! zaczęłam na około wszystkich przepraszać i tłumaczyć że tego nie kontroluję (co wzbudziło śmiech przez litość). Tomek mi mówi 'to papa jadę do domu'. Patrzę jak na idiotę i mówię 'nie żartuj. Idź do bankomatu i wchodzisz ze mną'. (to była noc poniedziałkowa, w środę miał obronę mgr i jeszcze nic nie umiał, a poza tym w domu stanęło na tym że nie chcę go na porodzie). No ale wszedł, miał ze sobą notatki, i się uczył, a ja stękałam coraz głośniej. Co lekarz, to opinia. A to 'musisz leżeć', albo 'musisz stać', musisz siedzieć'- w dupę się pocałujcie, myślę sobie. W końcu zaczęły się mega skurcze. I prosiłam o znieczulenie dożylne, to mi powiedzieli, że mam poczekać do 7cm rozwarcia bo wtedy jest najgorzej i lepiej wtedy sobie wziąć (szkoda, że nie sprawdzili że to właśnie było wtedy). Był obchód, okazało się, że już tuż tuż. Ale nie pozwolili przeć bo jeszcze trochę brakowało, mimo że to szło samoistnie(myślę że to spowodowało że popękałam wewnętrznie). Tomek mnie głaskał, a ja na niego wrzeszczałam żeby mnie nie dotykał, bo mi gorąco i jestem spocona. Nie trwało to długo, przyjechał sprzęt do porodu, zleciał się personel i krzczeli 'dawaaaj mamuśka, no dominiczko dawaaaj' . Po chwili mówię do lekarza 'ojej przepraszam zrobiłam kupę', na co usłyszałam 'to nie kupa tylko główka, jeszcze chwila i będzie córka na zewnątrz'. No więc rachu ciachu i wyskoczyła. Położyli mi ją od razu na brzuchu. Patrzyłam na nią jak na ufo i czekałam aż mi ją wezmą. Nie miałam ochoty ani przytulać, ani płakać, ani nic. Chciałam mieć święty spokój i umytą dupę . Poważyli, pomierzyli i zaczęło się szycie. Do tego momentu wszystko trwało ok. 7h. + Szycie 2h, myślałam że skopię ryj (akurat na wysokości mojej nogi miała twarz lekarka) za to że mnie tak boli. Darłam się w niebogłosy(poród to pikuś). Nawet mąż wbiegał i wrzeszczał na nich żeby zrobili coś żeby tak mnie nie bolało. Niestety nie mogli zatamować krwawienia. No ale jakoś pozszywali, obmyli mnie i wywieźli. Dopiero wtedy, jak dostałam Li dotarło do mnie co się wydarzyło, i że pojawił się ktoś, za kogo biorę pełną odpowiedzialność.Pominęłam trochę śmiesznych/dziwnych momentów, ale boję się, że nie starczyłoby mi nocy na opisanie .
Ostatnia edycja: